Minęły dwa lata. Dwa pracowite, wypełnione bólem lata, podczas których nie próżnowałam. Oprócz pracy i polowań, które były obowiązkową częścią mojego życia ćwiczyłam wiele umiejętności potrzebnych do walki. Szczególnie upodobałam sobie rzucanie nożami i walkę mieczem, chociaż z tym drugim był problem - nie miałam z kim ćwiczyć. Codziennie spędzałam po kilka godzin dziennie w starym, rzeźniczym magazynie, do którego nikt nie zaglądał. To był pewnie decydujący powód, dla którego wybrałam właśnie to miejsce. Z zadowoleniem patrzyłam na moje wyrzeźbione mięśnie i niezachwianą kondycję, pozwalającą mi przebiec nawet kilkanaście kilometrów bez przerwy.
Ćwiczyłam bardzo ciężko, ale tylko oszukiwałam siebie wmawiając, że robię to tylko dla zdrowia. Tak, już wtedy chciałam się zgłosić. Obiecałam to sobie wtedy, kiedy zginął. Ale nie, on nie zginął tak po prostu, zabił go trybut z Czwórki, którego w tej chwili nienawidziłam najbardziej - bardziej od moich rodziców, od Strażników Pokoju, był na szczycie listy. Marzyłam, żeby móc go zabić, a przynajmniej skrzywdzić. Wiedziałam, że było to złe, ale moje uczucia były nieprzebłagane. Moja dusza podzieliła się na dwie osobne części, jedna napędzana nienawiścią kazała mi się zgłosić, a druga - ta lepsza, uznała, że powinnam zapomnieć i żyć po swojemu. Po latach żałuję, że nie wybrałam drugiej możliwości. Pierwsza bowiem nie dała mi tego, czego oczekiwałam.
Mało pamiętam z tamtego okresu, ale dzień, a w zasadzie noc przed Dożynkami mocno wryła mi się w pamięć. Czułam się gotowa, w miarę dobra w każdej dziedzinie, szybka i okrutna do tego stopnia, do jakiego mogła być prawie siedemnastoletnia rzeźniczka. Już prawie zmierzchało, a ja nadal tkwiłam w pustym magazynie. Noże trafiały idealnie w worek siana, tak, jakbym robiła to przez całe życie. Pierwszy raz byłam w tak dobrej formie. Nagle do moich uszu dotarł dźwięk zamykanych drzwi. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś mnie zobaczył. Nie wściekłam się, na tym etapie miałam gdzieś, czy moje umiejętności pozostaną tajemnicą. Nadal nie byłam pewna czy się zgłosić. Postanowiłam odwiedzić jeden z barów w Dziesiątym Dystrykcie, choć z reguły można było w nich kupić tylko mleko i trochę bimbru, bogaci nigdy nie byliśmy.
Ćwiczyłam bardzo ciężko, ale tylko oszukiwałam siebie wmawiając, że robię to tylko dla zdrowia. Tak, już wtedy chciałam się zgłosić. Obiecałam to sobie wtedy, kiedy zginął. Ale nie, on nie zginął tak po prostu, zabił go trybut z Czwórki, którego w tej chwili nienawidziłam najbardziej - bardziej od moich rodziców, od Strażników Pokoju, był na szczycie listy. Marzyłam, żeby móc go zabić, a przynajmniej skrzywdzić. Wiedziałam, że było to złe, ale moje uczucia były nieprzebłagane. Moja dusza podzieliła się na dwie osobne części, jedna napędzana nienawiścią kazała mi się zgłosić, a druga - ta lepsza, uznała, że powinnam zapomnieć i żyć po swojemu. Po latach żałuję, że nie wybrałam drugiej możliwości. Pierwsza bowiem nie dała mi tego, czego oczekiwałam.
Mało pamiętam z tamtego okresu, ale dzień, a w zasadzie noc przed Dożynkami mocno wryła mi się w pamięć. Czułam się gotowa, w miarę dobra w każdej dziedzinie, szybka i okrutna do tego stopnia, do jakiego mogła być prawie siedemnastoletnia rzeźniczka. Już prawie zmierzchało, a ja nadal tkwiłam w pustym magazynie. Noże trafiały idealnie w worek siana, tak, jakbym robiła to przez całe życie. Pierwszy raz byłam w tak dobrej formie. Nagle do moich uszu dotarł dźwięk zamykanych drzwi. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś mnie zobaczył. Nie wściekłam się, na tym etapie miałam gdzieś, czy moje umiejętności pozostaną tajemnicą. Nadal nie byłam pewna czy się zgłosić. Postanowiłam odwiedzić jeden z barów w Dziesiątym Dystrykcie, choć z reguły można było w nich kupić tylko mleko i trochę bimbru, bogaci nigdy nie byliśmy.
- Cześć Sam - powiedziałam do barmana, z którym byłam już od dawna na ty. - To co zwykle - mówiłam oczywiście o mleku, głównym produkcie mojego Dystryktu.
- Dziś nie, Emily - odpowiedział z uśmiechem. - Mam dla ciebie coś specjalnego.
Nachylił się i wyciągnął spod lady butelkę soku pomarańczowego.
- O matko, skąd to masz? - Zapytałam bardzo zdziwionym głosem. Taki sok, to w naszym Dystrykcie rzadkość.
- Nieważne - uśmiechnął się i otworzył butelkę.
- Sam, chyba mnie na to nie stać - powiedziałam i zwiesiłam wzrok. Sytuacja z moją rodziną zmieniła się, odkąd nauczyłam się władać nożem. Oddawali mi już trzydzieści procent moich zarobków.
- Dla ciebie za darmo - odpowiedział, nie odklejając uśmiechu od ust. Wtedy pomyślałam, że Sam naprawdę mnie lubi. Podziękowałam i wypiłam napój do dna. W całym swoim życiu nie piłam czegoś równie wyjątkowego.
- Widziałem cię - powiedział cicho, kiedy skończyłam. - W magazynie.
Wizja mnie jako przyjaciółki tego człowieka nieodwracalnie prysła. Wiedziałam co sobie pomyślał i wiedziałam, czego ode mnie oczekuje. Przestałam myśleć o soku jak o darze serca, myślałam o tym raczej jak o łapówce.
- Zgłaszasz się? - Zapytał po chwili. No tak, on też miał córkę. Chciał chociaż jednego spokojnego roku, roku bezpiecznego dla niej.
- Ja... Ja nie wiem. - Wydusiłam z siebie po dłuższej chwili milczenia. Popatrzyłam mu w oczy, wręcz błagały "zgłoś się, zgłoś się"...
Wybiegłam z lokalu. Chciałam być sama, nie wiedziałam co mam robić i czy wszystko, do czego od dawna dążyłam miało w ogóle jakiś sens. Zabić Finnicka Odaira? Przecież to graniczyło z niemożliwością. Sprzyjał temu tylko fakt, że to był jego pierwszy rok bycia mentorem, na pewno bym go spotkała. Poza tym i tak nie miałam do kogo ust otworzyć, po śmierci Patricka nie miałam nikogo, z kim mogłam porozmawiać. Przykre, że dla wszystkich ludzi są tylko dwa rodzaje ochotników: tacy, zgłaszający się za swoje młodsze siostry i braci oraz tacy, którzy byli urodzonymi maszynami do zabijania. A ja niewątpliwie chciałam wziąć udział w Igrzyskach żeby umrzeć, nie dla chwały, nie dla pieniędzy. Tak mój żywot mógłby skończyć się dumnie, ratując kogoś, dla którego oznaczałby śmierć.
Weszłam do domu nie mówiąc ani słowa. Już wcześniej, ludzie którzy patrzyli na mnie na ulicy zdawali się błagać o zgłoszenie, chociaż pewnie nawet nie wiedzieli, że mam taki zamiar. W domu to samo, usłyszałam tylko krzyk pijanego "ojca", ale nie zrozumiałam słów. Pewnie ja byłam jego przyczyną, ale w tym momencie mało mnie to obchodziło. Pchnęłam drzwi do szopy w której spałam - tak, nie dali mi miejsca w domu i położyłam się na sianie. Zagrzechotało pod moim naciskiem. Możliwe, że to ostatnia wolna noc. Tak, prawdopodobnie tak właśnie będzie - zgłoszę się. Z drugiej strony jednak postanowiłam siedzieć cicho. To była ważna decyzja, nie pozwoliła mi ona zasnąć. Leżałam, usilnie próbując podjąć decyzję - nie dałam rady. Skuliłam nogi i objęłam je ramionami. Następnie przyłożyłam kolana do czoła, usiłując zapomnieć. Musiałam mieć siłę, musiałam przeżyć następny dzień jak najlepiej. Po kilku godzinach męki rzeczywiście tego dokonałam. Zostawiłam to w rękach losu, w tym wieku miałam tyle wpisów, więc istniało wysokie prawdopodobieństwo, że to właśnie moje imię pojawi się na karteczce w puli. Zadowolenie z siebie pozwoliło mi zasnąć. Śnił mi się sok pomarańczowy.
Świetne ;) Bardzo podoba mi się historia tej dziewczyny. :D Czekam na więcej ! :D Pozdrawiam i życzę dużo weny ;)
OdpowiedzUsuńdopiero zaczynam czytać, jestem przerażona, że dopiero teraz znalazłam twój blog. >.<" tyle do czytania no cóż ale piszesz świetnie, także nie mam na co narzekać. wybrałaś również dystrykt 10. jeden z moich ulubionych! duży plus. napisałąbym czekam na cdn ale wiesz xd.
OdpowiedzUsuńDystrykt 10 to jeden z Dystryktów, nad którymi wiecznie rozmyślam. Do tego jeszcze jest 9 ( nie wiem, czemu :D ), 3 (74thHG-trybut z trójki w filmie to słodziak ;) ) i 6 (morfaliniści, czy jak im tam ;D ). Super blog! :)
OdpowiedzUsuńKochana. Pochłaniam twoje wypocinki. Pokochałam Emily, ale wizja śmierci Finnicka mnie przeraża. Biedna. Mam dziwne wrażenie, że mimo wszystko zgłosi się, albo gorzej, zostanie wybrana o.o Jejku, tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Szkoda, że przez taki okres czasu nie znalazła nikogo, z kim mogłaby porozmawiać, zaprzyjaźnić się. Już myślałam, że barman coś zrobi, no ale cóż, przetrwanie to przetrwanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Faith!
http://trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com/