Bat uderza mnie w twarz. Poddaję się mu, ale nie krzyczę. Jakikolwiek opór wydaje mi się bezsensowny. Siedzę przywiązana do krzesła w białym pomieszczeniu bez okien. Tylko ja, krzesło i mój kat - Greyson. Za którymś razem zapamiętałam jego nazwisko.
- Zacznijmy jeszcze raz - słyszę głos Snowa, wypływający z głośników umieszczonych na górze. Obok nich jest też kamera. Ściana przede mną również nie jest ścianą. To lustro weneckie. Oni mnie widzą, a ja ich nie. Okropne uczucie.
- Jak się nazywasz?
- Emily Saws.
Pierwsze pytanie zazwyczaj służyło tylko do zorientowania się czy mój mózg reaguje normalnie.
- Co zrobiłaś źle?
- Nic.
Ból rozrywa moją żuchwę, moja krew leje się po podłodze.
- Powtórzę pytanie, co zrobiłaś źle?
- Powiedziałam prawdę.
Tym razem dostaję nad okiem. Nie widzę już niczego ani na jedno, ani na drugie.
- Im wcześniej przyznasz się do błędu, tym szybciej wyjdziesz - mówi Greyson, nawijając bat na dłoń.
- Nie wtrącaj się - mówię i czekam na cios.
W plecy. On chyba czerpie radość z zadawania bólu.
- Akurat słowa przez które tu siedzę nie są błędem mojego życia. Nawet żałuję, że nie użyłam ich wcześniej. - Przyznaję.
Ból przekracza pewną granicę i nie czuję już niczego. Zawsze czekałam na tą chwilę, sprawiała mi ulgę.
- Odejdź - znów słyszę głos Snowa, tym razem bardziej realnie. Sprawiał mi ból większy niż jakiekolwiek tortury cielesne.
- Emily, powiedz - na początku nie podchodzi bliżej. - Jak cię złamać?
Nie odpowiadam. Mam nadzieję, że odeśle mnie do domu.
- Dlaczego mi to robisz? - Decyduję się zapytać, kiedy cisza zaczyna być bolesna.
- Sama wybrałaś taką drogę - odpowiada mądrym tonem. - Nie masz nikogo bliskiego ani nawet nikogo kto cię lubi, więc psychiczne tortury odpadają. Nie zdecydowałaś się pójść w ślady Finnicka Odaira, więc eliminuje cię to z grona pożytecznych zwycięzców. Do tego nie jesteś posłuszna.
- Było mnie nie wybierać do prowadzenia Dożynek - odpowiadam bez wahania. - Powiedziałam o tej historii z Mrocznych Dni całą prawdę. Kolejna twoja głupia propaganda. Szczęśliwi ludzie nie urządzają powstań.
Już dawno zrezygnowałam z formuły "panie prezydencie" ani z jakichkolwiek uprzejmości. Tak czy inaczej by mnie torturował.
- Zaryzykowaliśmy. Ale ty się wcale nie zmieniłaś.
- Ja nie. Pragnę jednak zauważyć, że ludzie się zmienili.
Wchodziłam w delikatną strefę. Ostatnio nastroje w Dystryktach nie były najlepsze.
- Masz mylne informacje.
- Nie, ty doskonale wiesz o czym mówię. Ta dziewczyna, Katniss, namieszała, no nie? Chcesz ją zabić tak bardzo jak mnie czy trochę mniej?
- Ona nie jest problemem.
- Jest. I dobrze o tym wiesz.
- Nie będzie żadnego powstania z powodu jednej dziewczyny.
Udawał że w to wierzy. Starał się mnie przekonać, żebym nie była podejrzliwa. Ale ja doskonale wiedziałam jakie działania podjął, żeby ją uciszyć.
- Oczywiście - odpowiadam, odchylając głowę w tył. - Ale mnie nie złamiesz. Zrobiłeś mi już najgorszą rzecz z możliwych. Przez te twoje Igrzyska, stałam się prawie takim samym potworem jak ty. Nic gorszego już mi nie zrobisz.
Snow nie odpowiedział. Widziałam, że się zastanawia.
- Masz rację. To całkiem dobry pomysł.
♣♣♣
Zazwyczaj po tych wizytach w kapitolińskich salach tortur tak bywało, że nagle budziłam się w swoim łóżku z paroma szwami więcej niż przed równie niespodziewanym obudzeniem się w celi na drugim końcu Panem. Na początku każde tortury w jakiś sposób na mnie wpływały, ale z biegiem czasu stawałam się coraz bardziej odporna. Snow mógł mi zrobić wszystko, poza uśmierceniem. Wtedy ludzie na pewno odwróciliby się, bo nikt nie uwierzyłby, że popełniłam samobójstwo lub dałam się zabić. Ale po kolei.
Po Igrzyskach wróciłam do Dziesiątki. W zasadzie ludzie w moim Dystrykcie dzielili się na dwa obozy: ci, którzy byli mi w jakiś sposób wdzięczni, między innymi za poprawienie standardu życia oraz ci, którzy uważali mnie za niebezpieczną w dość wysokim stopniu.
Naprawdę nie wiedziałam skąd wzięli się ci drudzy. Nie widziałam w sobie cech, których inni mogliby się bać. A na pewno nie poza Igrzyskami. Po wywiadzie Erick trzymał się ode mnie z daleka, Lora też wiedziała, że zawaliła sprawę. Zostałam całkowicie i absolutnie sama.
Czasem rzeczywiście ktoś się zlitował, podszedł, podziękował za wygranie Igrzysk. Jednak ludzie raczej mnie nie żałowali, wiedzieli, że nie lubią mnie na Kapitolu, a każdy mój przyjaciel, czy po prostu osoba, która okaże mi ciepłe uczucia, może mieć problemy.
Oczywiście nie było tak od początku, na początku byłam chlubą tego Dystryktu, kimś, kim można się otwarcie pochwalić.
Od wspomnień odrywa mnie dźwięk telefonu. Podnoszę słuchawkę.
- Halo! - Słyszę zbyt rozentuzjazmowany głos Milgreda Sangera, mojego nowego opiekuna. No, nowego jak nowego, miałam z nim współpracować od razu po Igrzyskach. Dlaczego? Lora nie była w stanie, a Erick nie chciał.
Już jego samo imię wydało mi się głupie, tak bardzo pasujące do kapitolińczyka.... Był bardzo młody, ale już w pierwszej chwili wiedział co ze mną zrobić. Nawet nie bawił się w przyjaźnie, miałam po prostu robić co mi kazał, żeby ocalić skórę. Oczywiście przeważnie się go nie słuchałam i kończyłam w basenie z prądem, ale to był zawsze mój świadomy wybór. Zastanawiałam się czy taki bunt jest wart tortur i jeżeli znalazłam więcej argumentów "za", ryzykowałam. On nigdy tego nie rozumiał, ale pewnie nawet nie miał szansy. Rzadko gościł w Dziesiątce, chyba, że naprawdę nabroiłam.
- Co jest, Mil? - Pytam kompletnie niezainteresowanym tonem.
- Plutarch chce się z tobą widzieć - zaczynam się zastanawiać, kim on właściwie jest.
- Kto? - Jednak wolę zapytać.
- Nowy organizator Igrzysk.
No tak, Crane nie żyje. I to jest chyba doskonały sygnał by zacząć opowieść, w której ten bohater jest bardzo ważnym wątkiem.
Fakt faktem, po Tournee Zwycięzców, o którym zapewne opowiem za jakiś czas, co roku na Kapitolu odbywa się przyjęcie na część zwycięzcy. Po moich Igrzyskach odbyło się ono w pomniejszonym składzie, na wypadek gdybym chciała znów zabłysnąć jakimś prowokującym tekstem.
Pamiętam wszystko dokładnie - jak weszłam do sali i rozległy się oklaski, jak musiałam zejść po schodach patrząc w oczy tym wszystkim grubym i obleśnym facetom, którzy zapewne oddaliby niebagatelną sumę za noc ze mną. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Potem zaczęli otaczać mnie zupełnie inni ludzie, gratulując mi sukcesu. Już wtedy wiedziałam, jak wielkim błędem było zgłoszenie się na trybuta, ale cóż, musiałam z tym żyć. Jak zwykle byłam sama przeciwko tłumowi, wręcz marzyłam, żeby mieć się czym bronić. Ale oni niestety nie atakowali. Nie miałam absolutnie żadnego pretekstu by ich zaatakować albo chociaż uciec. Dobijało mnie samo moje myślenie, jakbym ciągle była na arenie. Okropne.
Dopiero po jakimś czasie odważyłam się rozejrzeć po sali. Czerwonozłote dekoracje, moje zdjęcia, wyświetlane sceny z areny... Zabijam Monique, zabijam Liama, zabijam Travisa... Wszyscy są zadowoleni, patrzą na mnie, oceniają mój styl walki. Podoba się im. Podoba się im jak zabijam. Mówią, że tak zwiewnie, z gracją. W innej sytuacji wywołałoby to u mnie śmiech, bo ja nijak tam gracji nie widzę, sam fakt, że w takiej sytuacji ktokolwiek mógłby tak wyglądać wydaje się nierealny. Ale oni widzieli już wielu morderców. Wszystkich nagrodzili według zasług, a ja będę tylko kolejną osobą, która trafi na ich półkę.
Patrzę na parkiet wyłożony czarnymi płytkami. Przypomina węgiel. W zasadzie nie wiadomo z czego jest. Gdyby wszystko wokół, łącznie z ludźmi, nie było tak sztuczne, może nawet taki detal dodałby mi otuchy. Ale hej! Uwolniłam się z tego tłumu, chwilowo nikt nie atakuje mnie niewygodnymi pytaniami!
- Szampana, panno Saws? - Pyta rudowłosy kelner. Zdumiewające, że nie awoks, skąd go wzięli?
- Poproszę - odpowiadam, wypijając wszystko w parę sekund. Może i tym razem rady Haymitcha się sprawdzą.
- Ciężki wieczór? - Pyta ktoś obok mnie.
- Głupie pytanie - burczę w odpowiedzi.
Kiedy znajduję siłę by podnieść głowę, dostrzegam mężczyznę niewiele starszego ode mnie, którego cechą rozpoznawczą jest dosyć dziwny, ale staranny zarost. Od razu bardziej denerwuje mnie fakt, że każdy z nich musi się czymś wyróżnić.
- Zatańczysz?
I już mam monotonnym, wyjątkowo wrednym głosem odpowiedzieć "nie". Dlaczego tego nie robię? Mam przeczucie. A u mnie przeczucia zawsze decydowały.
- Dobrze - odpowiadam sama nie wiem dlaczego.
Jak dotąd nie tańczyłam z nikim, dlatego musiałam znowu zrobić widowisko. Moja długa, czarna sukienka pokrywała się z parkietem. Jak dotąd moje wszystkie sukienki były czarne, ewentualnie z elementami czerwonego. Nadal chcieli ze mnie zrobić smutną wdowę?
- Pomóż mi stąd uciec - mówię, kiedy orkiestra kończy grać
Nigdy wcześniej ani później nie ulotniłam się z tak sztywnej imprezy tak szybko. On ani razu nie zaprotestował, nie powiedział ani słowa. Złamał zasady, żeby mi się przypodobać.
Tym człowiekiem było oczywiście Seneca Crane, którego jeszcze nie raz wykorzystałam. Jak zwykle przeczucie mnie nie myliło. Szczególnie, że rok później został Organizatorem Igrzysk. Na dodatek kolejnym, który zginął przeze mnie.
- Umów mnie z nim - mówię do Mila i odkładam słuchawkę. Nie wiem dlaczego Plutarch chce mnie widzieć, ale mam pewne obawy...
_________
Tak, wiem, że interpunkcja leży i kwiczy. I że krótkie. To na razie tylko próbka tego co będzie, jak widać opowiadam niechronologicznie, ale uwierzcie, tak będzie najlepiej. Pozdrawiam :3
Naprawdę nie wiedziałam skąd wzięli się ci drudzy. Nie widziałam w sobie cech, których inni mogliby się bać. A na pewno nie poza Igrzyskami. Po wywiadzie Erick trzymał się ode mnie z daleka, Lora też wiedziała, że zawaliła sprawę. Zostałam całkowicie i absolutnie sama.
Czasem rzeczywiście ktoś się zlitował, podszedł, podziękował za wygranie Igrzysk. Jednak ludzie raczej mnie nie żałowali, wiedzieli, że nie lubią mnie na Kapitolu, a każdy mój przyjaciel, czy po prostu osoba, która okaże mi ciepłe uczucia, może mieć problemy.
Oczywiście nie było tak od początku, na początku byłam chlubą tego Dystryktu, kimś, kim można się otwarcie pochwalić.
Od wspomnień odrywa mnie dźwięk telefonu. Podnoszę słuchawkę.
- Halo! - Słyszę zbyt rozentuzjazmowany głos Milgreda Sangera, mojego nowego opiekuna. No, nowego jak nowego, miałam z nim współpracować od razu po Igrzyskach. Dlaczego? Lora nie była w stanie, a Erick nie chciał.
Już jego samo imię wydało mi się głupie, tak bardzo pasujące do kapitolińczyka.... Był bardzo młody, ale już w pierwszej chwili wiedział co ze mną zrobić. Nawet nie bawił się w przyjaźnie, miałam po prostu robić co mi kazał, żeby ocalić skórę. Oczywiście przeważnie się go nie słuchałam i kończyłam w basenie z prądem, ale to był zawsze mój świadomy wybór. Zastanawiałam się czy taki bunt jest wart tortur i jeżeli znalazłam więcej argumentów "za", ryzykowałam. On nigdy tego nie rozumiał, ale pewnie nawet nie miał szansy. Rzadko gościł w Dziesiątce, chyba, że naprawdę nabroiłam.
- Co jest, Mil? - Pytam kompletnie niezainteresowanym tonem.
- Plutarch chce się z tobą widzieć - zaczynam się zastanawiać, kim on właściwie jest.
- Kto? - Jednak wolę zapytać.
- Nowy organizator Igrzysk.
No tak, Crane nie żyje. I to jest chyba doskonały sygnał by zacząć opowieść, w której ten bohater jest bardzo ważnym wątkiem.
Fakt faktem, po Tournee Zwycięzców, o którym zapewne opowiem za jakiś czas, co roku na Kapitolu odbywa się przyjęcie na część zwycięzcy. Po moich Igrzyskach odbyło się ono w pomniejszonym składzie, na wypadek gdybym chciała znów zabłysnąć jakimś prowokującym tekstem.
Pamiętam wszystko dokładnie - jak weszłam do sali i rozległy się oklaski, jak musiałam zejść po schodach patrząc w oczy tym wszystkim grubym i obleśnym facetom, którzy zapewne oddaliby niebagatelną sumę za noc ze mną. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Potem zaczęli otaczać mnie zupełnie inni ludzie, gratulując mi sukcesu. Już wtedy wiedziałam, jak wielkim błędem było zgłoszenie się na trybuta, ale cóż, musiałam z tym żyć. Jak zwykle byłam sama przeciwko tłumowi, wręcz marzyłam, żeby mieć się czym bronić. Ale oni niestety nie atakowali. Nie miałam absolutnie żadnego pretekstu by ich zaatakować albo chociaż uciec. Dobijało mnie samo moje myślenie, jakbym ciągle była na arenie. Okropne.
Dopiero po jakimś czasie odważyłam się rozejrzeć po sali. Czerwonozłote dekoracje, moje zdjęcia, wyświetlane sceny z areny... Zabijam Monique, zabijam Liama, zabijam Travisa... Wszyscy są zadowoleni, patrzą na mnie, oceniają mój styl walki. Podoba się im. Podoba się im jak zabijam. Mówią, że tak zwiewnie, z gracją. W innej sytuacji wywołałoby to u mnie śmiech, bo ja nijak tam gracji nie widzę, sam fakt, że w takiej sytuacji ktokolwiek mógłby tak wyglądać wydaje się nierealny. Ale oni widzieli już wielu morderców. Wszystkich nagrodzili według zasług, a ja będę tylko kolejną osobą, która trafi na ich półkę.
Patrzę na parkiet wyłożony czarnymi płytkami. Przypomina węgiel. W zasadzie nie wiadomo z czego jest. Gdyby wszystko wokół, łącznie z ludźmi, nie było tak sztuczne, może nawet taki detal dodałby mi otuchy. Ale hej! Uwolniłam się z tego tłumu, chwilowo nikt nie atakuje mnie niewygodnymi pytaniami!
- Szampana, panno Saws? - Pyta rudowłosy kelner. Zdumiewające, że nie awoks, skąd go wzięli?
- Poproszę - odpowiadam, wypijając wszystko w parę sekund. Może i tym razem rady Haymitcha się sprawdzą.
- Ciężki wieczór? - Pyta ktoś obok mnie.
- Głupie pytanie - burczę w odpowiedzi.
Kiedy znajduję siłę by podnieść głowę, dostrzegam mężczyznę niewiele starszego ode mnie, którego cechą rozpoznawczą jest dosyć dziwny, ale staranny zarost. Od razu bardziej denerwuje mnie fakt, że każdy z nich musi się czymś wyróżnić.
- Zatańczysz?
I już mam monotonnym, wyjątkowo wrednym głosem odpowiedzieć "nie". Dlaczego tego nie robię? Mam przeczucie. A u mnie przeczucia zawsze decydowały.
- Dobrze - odpowiadam sama nie wiem dlaczego.
Jak dotąd nie tańczyłam z nikim, dlatego musiałam znowu zrobić widowisko. Moja długa, czarna sukienka pokrywała się z parkietem. Jak dotąd moje wszystkie sukienki były czarne, ewentualnie z elementami czerwonego. Nadal chcieli ze mnie zrobić smutną wdowę?
- Pomóż mi stąd uciec - mówię, kiedy orkiestra kończy grać
Nigdy wcześniej ani później nie ulotniłam się z tak sztywnej imprezy tak szybko. On ani razu nie zaprotestował, nie powiedział ani słowa. Złamał zasady, żeby mi się przypodobać.
Tym człowiekiem było oczywiście Seneca Crane, którego jeszcze nie raz wykorzystałam. Jak zwykle przeczucie mnie nie myliło. Szczególnie, że rok później został Organizatorem Igrzysk. Na dodatek kolejnym, który zginął przeze mnie.
- Umów mnie z nim - mówię do Mila i odkładam słuchawkę. Nie wiem dlaczego Plutarch chce mnie widzieć, ale mam pewne obawy...
_________
Tak, wiem, że interpunkcja leży i kwiczy. I że krótkie. To na razie tylko próbka tego co będzie, jak widać opowiadam niechronologicznie, ale uwierzcie, tak będzie najlepiej. Pozdrawiam :3
Może i niechronologicznie, ale bardzo ciekawie opowiadasz :D Biedna, biedna Emily, wszyscy się od niej odwrócili... Nie żeby mnie to dziwiło, raczej nikt z dystryktczyków nie chciał zginąć, ale smutno mi z tego powodu. Teraz Saws została sama jak palec, tyle że ona nie ma innych palców. Lepiej nie czytaj tego, bo mi odwala ;P
OdpowiedzUsuńHej, hej! Dawno mnie tu nie było, ale wróciłam na pewien czas. ;)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału - świetny! Zresztą nie ma co się dziwić. Widać, że jesteś już doświadczona w pisaniu i naprawdę dobrze to robisz. Teksty są lekkie i przyjemne (patrz ten rozdział). Jak zawsze muszę Ci tu nasłodzić, no ale trudno - podoba mi się i tyle.
Co do notki pod spodem. Interpunkcja to nie koniec świata i da się jej nauczyć. Sama obiecałam sobie, że kiedyś chwilę poczytam kilka zasad przecinkowych, bo jak czytam te teksty to mi się czasem myli, jak powinno być poprawnie. xD
Co do chronologiczności - jak dla mnie może być. Podoba mi się tak jak jest i nie mogę doczekać się następnego.
Zapomniałam wspomnieć, że najbardziej spodobał mi się pomysł spotkania Emily z Senecą. Fajny pomysł połączenia tych dwóch wątków i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś coś o nich wspomnisz. ;)
Pozdrawiam i życzę weny! ;)
PS: Nawet jak mam bloga zawieszonego to informuj mnie o nowych rozdziałach, bo czasem nie mam nic do zrobienia, a nie chce mi się skakać po wszystkich blogach i sprawdzać, czy ktoś dodał coś nowego.
Emily, a wiesz, że my się tak jakby znamy? xD
UsuńJesteś zarejestrowana na igrzyskasmiercitrylogia.fora.pl i brałaś udział w IIŚ, prawda? :D
Uwielbiam Emily i jej upór. : D Mam pewne domysły, ale nie chcę wyjść na głupią, więc poczekam na nowy rozdział. No, tak panna Saws nikogo nie słucha, zawsze ma swoje zdanie i je głośno wygłasza. Pełen respekt. Może rozwiniesz wątek z Senecą ? Jestem ciekawa. Ogólnie dobry pomysł. Rady Haymitcha zawsze są dobre. ; D. Oj, wcale nie jest takie krótkie. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Życzę weny. I zapraszam na rozdział piaty :http://amor-vincit-omnia-carpe-diem.blogspot.com/ . : 3
OdpowiedzUsuńCześć, rozdział świetny. Uwielbiam Emily za ten jej upór. ^^ Wiesz, ja nawet nigdzie nie zauważyłam błędu interpunkcyjnego, ale to pewnie dlatego, że jestem śpiąca. ;) Zresztą, każdy może je popełnić. Dobrze by było, gdybyś rozwinęła wątek z Sececą. Co do długości rozdziału - wcale nie jest krótkie. Moje rozdziały takie są, a twoje w sam raz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;*
Hej.
OdpowiedzUsuńJuż kilka razy wbijałam na Twojego bloga i raz za razem coś przeczytałam.
Tak więc... Świetnie to wszystko wymyśliłaś. Twój styl opisywania dołuje mnie, gdyż ja sama nie potrafię tego zrobić. Postać nie jest przesłodzona, powiem szczerze, że to kobieta z jajami (nie mylić z Grodzką).
Będę cię częściej odwiedzać, gdyż bardzo mi się podoba to co robisz.
Życzę powodzenia przy dalszym pisaniu. Niech wena ci sprzyja!
Pozdrawiam :)
hej ;) zostałaś przeze mnie nominowana do LIEBSTER AWARD:D po więcej informacji zapraszam na mojego bloga :*
OdpowiedzUsuńNie wiem,czy już to pisałam, ale jeśli tak to trudno. Od dłuższego czasu wchodzę na twojego bloga i muszę przyznać, że wykonujesz kawał świetnej roboty. Charakter Emily, jej zawziętość, upór to wszystko idealnie się komponuje. Mam nadzieję, że będę w stanie choć trochę ci dorównać. ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Emily i twój styl pisania, jesteś świetna! Aż brak mi słów. Chciałabym pisać tak jak ty... A tak w ogóle to zapraszam do siebie (glodowe-igrzyska-alice.blogspot.com). Pozdrawiam i weny życzę!
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział, bo umieram z głodu <3
OdpowiedzUsuńCiekawe :) Proszę Cię bardzo o tożeby gdzieś zagościł Finnic oczywiście, strasznie mnie interesuje mnie ten wątek z nim. Czy Emily nadal go nienawidzi itp.? Mam nadzieję że tak ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Brittany!
Ejejejejejejejejjejejejejejejejej, tak dawno pisałaś... Mam nadzieje, że nie rezygnujesz bo to jedne z najlepszych FanFiction Igrzysk jakie zaczęłam czytać. Tak super piszesz! No i wgl. ten pomysł z włożeniem Emily w ćwierćwiecze jest super. No i więcej Finnicka. *.* Też chce się dowiedzieć czy Emily dalej go nienawidzi i wgl. Nie przestawaj pisać bo ciągle czekam. :)
OdpowiedzUsuńten blog jest cudowny, kocham twój styl pisania, opisy uczuć itp. niesamowite naprawdę, masz talent :)
OdpowiedzUsuńWiesz, przeczytałam l część i mi się bardzo spodobała, ale nie rozumiem jednego. Skąd nagle wzięła się Katniss która zaczęła wprowadzać zamieszanie dopiero po 74. Igrzyskach a to dopiero są 69. A Seneca Crane podobno został zabity, bo tam pisze Crane został zabity a potem nagle Emily z nim tańczy i nagle zjawia się Plutarch który jest organizatorem dopiero 75. Igrzysk... Pomożesz, bo troche się pogubiłam? :)))
OdpowiedzUsuńJasne. Rzeczywiście można się w tym pogubić ;) Aktualnie piszę w czasie po 74. Iś, a przed 75. Iś. 69. Iś to już odległa przeszłość. Seneca pojawia się jako wspomnienie z czasu między tymi Igrzyskami, żeby chociaż wspomnieć co mniej więcej się działo. Za to Plutarch nie jest wspomnieniem, tylko pojawia się w czasie w którym piszę.
UsuńAaa ok :) Dzięki, teraz to wygląda przejrzyściej :) A tak na marginesie świetnie piszesz ! :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTaki nagły przeskok akcji. A mój mózg już ledwo przetwarza informacje.
OdpowiedzUsuńCo ja czynię, nie mam siły czytać a twoje opowiadanie tak bardzo wciąga.
Tortury. Dobra, może to dziwnie zabrzmi, ale lubię tortury. Oddają tą kwintesencję okrucieństwa Kapitolu. I Snowa oczywiście.
Co się dzieje z Finisiem? Jak wykorzystywała Crane'a? Aaaa, za dużo pytań.
Pozdrawiam, Faith.
trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com