niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział XVIII

     James na szczęście wrócił z oddziału szpitalnego cały i zdrowy. Choć i co do tego zdrowia można by się spierać, bo lekarze nie zgodzili się na jego czynny udział w najbliższych bitwach. Pewnie dlatego chodził cały czas naburmuszony jak dziecko, któremu ktoś właśnie zabrał jego zabawki. Za to ja byłam zadowolona, bo to oznaczało, że w przypadku szybkiego rozpoczęcia działań wojennych (a wszystko na to wskazywało), James będzie cały czas siedział w jakimś Centrum Dowodzenia. Nie będzie miał powodu by się za kogoś poświęcić, nikt go nie zastrzeli. Przeżyje wojnę niezależnie od tego, co się ze mną stanie.
     Oczywiście starałam się nie dawać po sobie poznać, że mi ta sytuacja nawet pasuje. Jak to w normalnym związku - byłam dla niego oparciem w tych ciężkich chwilach. No bo to w końcu on został zdegradowany na moją korzyść. O ile korzyścią można było w ogóle nazwać wysokie stanowisko w armii kogoś takiego jak Coin. 
     Oficjalnie atak na Kapitol miał się odbyć w najbliższych tygodniach. Całe dnie spędzaliśmy na salach treningowych. doszkalając ostatnie osoby. jak Jack, Katniss czy Johanna, które chciały wziąć udział w wojnie. Przygotowywaliśmy propagity, ocenialiśmy żołnierzy, a na koniec każdego dnia kładliśmy się razem, wyobrażając sobie, że rzeczywiście jesteśmy normalną parą, której dzień będzie wyglądał tak już do końca świata.
     Ale wiedzieliśmy, że wcale normalni nie jesteśmy. Bo przecież normalni ludzie chcą przygód. Każdego dnia kilka nowych osób decydowało się dołączyć do wojska, bo, prawdopodobnie, tak kazało im serce - z miłości do ojczyzny i dla przyszłych pokoleń. Ale ci ludzie nie byli w Siódemce, Dziesiątce czy Czwórce. Nie byli nie Igrzyskach. Nie wiedzieli tak naprawdę co oznacza zabić człowieka. A my wiedzieliśmy o tym bardzo dobrze - mieliśmy już tych wrażeń na całe życie. Stabilizacja była czymś, czego naprawdę chcieliśmy.
*****
     Dopiero po kilku tygodniach pobytu w Trzynastce zaczęłam zauważać pozawojskowe szczegóły, które kiedyś wydawały mi się nieważne. Przede wszystkim Johanna i Jake. Żadne z nich nie było normalne, bo równie dużo przeżyli. Ale nigdy nie widziałam, żeby przy kimkolwiek innym zachowywali się tak, jak przy sobie nawzajem. Niezależnie czy był to trening, obiad czy narada. Wydawali się być naprawdę szczęśliwi.
      Najciekawszy oczywiście był nasz trójkącik - Katniss, Gale i Peeta. Naprawdę nie wiedziałam o co chodzi, ale miałam wrażenie, że osaczenie Peety naprawdę wiele zmieniło. Katniss dopiero kiedy straciła jego bezwarunkową miłość, zrozumiała, że też go kocha. Oczywiście swoją drogą ja nadal trzymałam kciuki za Gale'a, który mimo swojej zmiany i licznych wad nadal wydawał mi się lepszy od Peety. Ale Peeta miał jedna bardzo dużą zaletę - dobre serce. Coś, czego w obecnych czasach można było ze świecą szukać.
     Ale czego można wymagać od powstańców? Byliśmy już trochę jak udomowione zwierzęta. Schronieni kilkaset metrów pod ziemią stosowaliśmy się do wszelkich zasad, ale wypuszczeni wolno robiliśmy wszystko, żeby przeżyć. Odróżniało nas jedynie to. że część z nas wolała chronić innych.
*****
     Oficjalne plany były takie, że trafiłam do tzw. Drużyny Gwiazd, w której skład wchodzili Finnick, osaczony, ale wytrenowany Peeta, Gale Katniss i Johanna, która jednak jeszcze nie podeszła do testu. Miałam jakieś dwadzieścia cztery godziny do wylotu na Kapitol. 
     Myślałam, że do czasu przyjścia Jamesa, wieczór spędzę samotnie. A jednak.
- Nie przywitałaś się, Saws - tego wieczora w moich drzwiach stanął Haymitch. 
     Już prawie zapomniałam jak wyglądał. Unikał mnie bardzo zwinnie, czasami zdarzało mi się tylko kątem oka dostrzec jego ubranie czy choćby odbicie w szybie, ale kiedy się odwracałam, już go tam nie było.
- Nie dałeś mi takiej możliwości - odparłam.
     Nie wiedziałam jak mam się zachować. Spotkania z Haymitchem w przeważającej większości kończyły się rozdrapywaniem ran i piciem, a ja w obecnej sytuacji korzystałam z każdej minuty trzeźwego patrzenia na świat. Nawet sen ograniczałam do minimum, bo chciałam choć chwilę dłużej porozmawiać z Jamesem. 
     Zauważyłam zmianę w moim myśleniu - chciałabym się zamienić z Peetą. Wolałabym być osaczona, nie być sobą - ale żyć. Wcześniej tak łatwo rzucałam je w ogień, zupełnie nie myślałam o śmierci i się jej nie bałam. Nadal tak było. Byłam na nią przygotowana jak nigdy wcześniej.
- Wykonałaś zadanie, Pani Generał - uśmiechnął się, ale nie zmienił nic w mojej postawie. Nadal stałam sztywna jak kołek. - Nie wpuścisz mnie? 
     Wykonałam zapraszający gest, aczkolwiek nie potrafiłam zdobyć się na jakiekolwiek uprzejmości. 
- Nie mam alkoholu - powiedziałam cicho, nawet nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, by nie milczeć.
- Nie przyszedłem pić - powiedział dość przekonująco. - Tylko porozmawiać.
- O czym? - zdziwiłam się.
- O tobie.
- A może jakiś inny temat? - zaproponowałam nieśmiało, siadając na krześle.  
- Nie znam ciekawszego.
- Przyszedłeś tu żeby skorzystać z okazji porozmawiania ze mną niedługo przed odejściem? - powiedziałam zaskakująco pewnym tonem.
- Emily, wcale nie jest pewne, że odejdziesz....
- Haymitch, proszę. Nie oszukujmy się. Nawet gdyby jakimś cudem lekarstwo się znalazło, Coin mnie zabije. Ja już nie mam innego wyjścia, zrozum. Nie chcę już więcej nadziei...
- Gdyby wszyscy ludzie tak myśleli, żadnego powstania by nie było. Ludzie nadal pracowaliby ślepo dla Kapitolu i nic by się nie zmieniało...
- I nie byłoby egzekucji, bombardowań i rozstrzeliwań... - wtrąciłam się.
- Tak. Ale wiesz czego też by nie było? Wolności. I dobrze o tym wiesz! Przecież to ty jesteś osobą, która walczyła o to przez całe życie! Emily, nadzieja jest w tobie, zawsze była i nadal musi być, cokolwiek by się nie działo...
- Umieram! - przerwałam mu. - I całe życie umierałam, właśnie dlatego! I nic z tego nie ma, obie strony chcą mnie zabić, a ja, kiedy wreszcie zyskałam szansę, żeby być szczęśliwa... To nie mogę - mój głos był rozchwiany jak nigdy wcześniej. Ale wiedziałam, że muszę być zimna jak skała, zupełnie bez emocji. Dla Jamesa i moich przyjaciół.
- Nic z tego nie ma? Rozpętałaś powstanie! Mało tego, ty je doprowadzasz do końca! Słyszałem o twoich zasługach w Dystryktach. Kto walczy lepiej od umierającego zwycięzcy?
     Ukryłam twarz w dłoniach. Nie mogłam płakać, to by była najbardziej żałosna rzecz, jaką mogłabym zrobić. Bałam się odezwać w obawie, że mój głos byłby zbyt piskliwy.
     Nawet nie zauważyłam kiedy Haymitch usiadł koło mnie i wziął mnie za rękę.
- Em, czasem coś musi umrzeć, żeby powstało coś niesamowitego. Inaczej świat by się nie zmieniał.
- Daj mi spokój - tak, mój głos był naprawdę rozchwiany. - Teraz chcę już po prostu pięknie umrzeć. Nic więcej. 
- Dostałaś więcej, niż którykolwiek ze zwycięzców - odpowiedział Haymitch. 
- Namiastkę szczęścia?!
- To chyba zawsze coś. 
- A nie zasłużyłam na więcej? 
     Tak, to było bardzo egoistyczne. Te słowa wręcz mnie bolały, kiedy wychodziły z moich ust. Ale przecież nigdy nie byłam do końca dobra. 
- A kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe? Ludzie będą cię pamiętali za to, co dałaś od siebie. To będzie żyło wiecznie. A mało kto może pochwalić się takim dobytkiem.
- Jak na razie jestem wrogiem obu stron. Nie wiem, która bardziej chce mnie zabić...
- Jesteś wrogiem tylko Coin. Wiem o co ci chodzi, masz wątpliwości., ale stoisz po dobrej stronie.
- To już i tak nieważne.
- Zaufaj mi...
- Jak mam ci zaufać?! - nie wiem skąd nagle wzięła się we mnie taka złość. - Kiedyś ci ufałam! Pojawiałeś się w najmniej oczekiwanych momentach, mówiłeś dużo nic nie znaczących słów i dawałeś mi nadzieję i poczucie, że jestem kimś. Ale teraz, kiedy nadziei nie ma, a ja jestem prawdopodobnie w najgorszym momencie życia, ciebie nie ma! Unikasz mnie, a teraz przychodzisz nie wiadomo po co i próbujesz ponieść mnie na duchu... Naprawdę?!
      Mój krzyk odbił się od ścian pustej komory i powrócił, wbijając się boleśnie w moje serce. Haymitch dopiero po kilku minutach. choć co do tego nie jestem pewna, bo czas zdawał się zatrzymać, postanowił powiedzieć:
- Przepraszam.
     Miało to znaczenie o tyle, że on nigdy nie przepraszał. Nigdy i nikogo. Zawsze robił po swojemu i miał rację. Do dziś.
     A potem przytulił mnie niczym ojciec, którego nigdy nie miałam i cała złość zeszła ze mnie w jednej chwili.
- Przepraszam, że krzyczę, ale ja tylko... - przerwałam, chcąc uniknąć załamania głosu. - Ja tylko chcę żyć...
     Nie chciałam go wypuścić. Był dla mnie jak opiekun, który w pewien sposób prowadził mnie przez życie. Te kilkanaście sekund poczułam się nawet lepiej.
     I dopiero wtedy kiedy Haymitch mnie puścił, zauważyłam, że w wejściu stał James. 
     Skała pękła.
*****
- Wtedy w Dziesiątce, kiedy zobaczyłem cię na strychu... Ty... Ty powiedziałaś, że to nic poważnego... -wydawał się być zszokowany. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Wstałam, nabrałam powietrza, ale nie byłam w stanie skłamać. Zamiast jakiegoś optymistycznie brzmiącego zdania z moich ust wydobył się jedynie cichy jęk, a z oczu poleciały łzy. 
     Byłam zła, że nie potrafię być silna, że ten jedyny raz, kiedy potrzebuję czegoś, co mnie nigdy nie zawiodło, to nie działa. 
     James momentalnie wziął mnie na ręce, posadził na stole i wbił twarz w moje ramię. Nie wiedziałam czy płacze, ja sama cała się trzęsłam. Przytulił mnie mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. 
     Nic nie mówił. Ale wiedziałam, co by powiedział, ja sama czułam to samo. Rozdzierający serce ból. Kiedy trochę ochłonęłam objęłam go mocniej, a drugą ręką pogłaskałam po głowie. Czułam się, jakbyśmy bez słów przekazywali sobie wszystko, czego jeszcze sobie nie powiedzieliśmy i zapewne nigdy byśmy nie zdążyli. 
     Rzadko płakałam, nie pamiętam kiedy ostatnio wpadłam w taką histerię. Nie wiedziałam czy płaczę ze smutku, cze ze złości, że tak go ranię. Bo w końcu obiecałam sobie odejść po cichu. Miał się nigdy nie dowiedzieć. Ale ja byłam za słaba, żeby zrobić nawet to.
- Przepraszam, że ci nie powiedziałam - wyszeptałam po pewnym czasie. - Ja naprawdę...
     Nie dał mi dokończyć pocałunkiem. Miałam nic nie mówić.
- Emily... - nawet słyszałam ból w jego głosie. - Wyjdź za mnie. Proszę.
*****
- Nie - nie mogłam mu tego zrobić. - Nie chcesz tego...
- Gdybym tego nie chciał, to chyba bym cię o to nie prosił - odparł twardym tonem.
- Kiedyś na pewno kogoś znajdziesz, a wtedy... Ja nie chcę, żebyś myślał o mnie.
- Przestań! Naprawdę nie rozumiesz, że nigdy nie pokocham nikogo innego? Proszę... 
- Saws, trochę romantyzmu! - wtrącił się Haymitch.
     Patrzyłam w jego oczy i wiedziałam, że tak czy inaczej nie zranię go bardziej niż już to zrobiłam.
- Przecież nie ma już na to czasu, jutro wylatuję...
- To pobierzmy się teraz.
- Ale jak teraz... To trzeba zorganizować...
- Kochasz mnie? - zapytał.
- Tak. 
- To godzina powinna wystarczyć.
     Nie wierzyłam, że to się dzieje.
- Wszystko przygotuję - zaoferował się Haymitch. - Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić.
     I w ciągu kilkunastu minut, podczas których mogłam otrzeć łzy i trochę ochłonąć, pojawiła się Venia z sukienką, dużo skromniejszą od tej, w której była Annie. Była dopasowana w talii, a niżej falowała jak woda na morzu w Czwartym Dystrykcie. Nie wiedziałam, że mogę w czymś wyglądać tak dobrze.
     Na szczęście stylistka nie zadawała żadnych pytań. Starałam się nie myśleć o śmierci, tylko traktować to co się stanie jak wszystkie panny młode. I choć w pewnym sensie było to radosne wydarzenie, wiedziałam jaki był jego prawdziwy wyraz. To jest jedna z rzeczy, które robią ludzie kiedy wiedzą, że niedługo odejdą. A ja czułam, że byłam mu to winna. Kochał mnie. I obiecał, że tak będzie zawsze. Miałam wrażenie, że po prostu nie myśli przyszłościowo. Miał przeżyć i być kiedyś szczęśliwy z kimś innym... Chociaż nie mogłam i nie chciałam sobie tego wyobrażać. Ale pragnienie jego szczęścia było silniejsze niż moja zazdrość.
     Kiedy prowadziła mnie w ciemności nadal nie wierzyłam, że to się dzieje. Ale przecież nie miałam nic do stracenia. Venia otworzyła mi drzwi, pilnując, by sukienka układała się jeszcze lepiej, choć przysięgłabym, że było to niemożliwe.




     Wszędzie były świece. Były jedynym źródłem światła. W wejściu Annie założyła mi wianek na głowę i mocno przytuliła, a potem stojący za nią Finnick wziął ją za rękę i zaprowadził do ławy, w której siedzieli już Gale, Katniss, Cody, Haymitch, Johanna i Jake - wszyscy moi przyjaciele.
     Ceremonię prowadził Sam, który również był osobą, która zawsze wierzyła we mnie i moje szczęście. Ale on nie wiedział wszystkiego. Jedynymi osobami, które naprawdę znały prawdziwą wymowę tego wydarzenia byliśmy my, Finnick i Haymitch. Mimo to nie mogłam się smucić. Uśmiechnęłam się i wmawiałam sobie, że rzeczywiście chodzi o to, że zaczynamy nowe życie - razem. Długie i szczęśliwe, jak w bajce.
     James był przystojny jak zawsze. Szepnął mi do ucha "pięknie wyglądasz" i uśmiechnął się tak, jakby żadnej wcześniejszej rozmowy nie było. I wtedy zrozumiałam, że on tez chciał mi coś dać. Że i on będzie cierpiał i to dużo bardziej niż ja, bo on będzie musiał z tym żyć.
     Skarciłam się za te myśli. Teraz miałam być bezwarunkowo szczęśliwa.
     Sam, zgodnie z obyczajem panującym w Dziesiątce, symbolicznie związał nam ręce wstęgą i kazał powtarzać słowa przysięgi, którą mieliśmy powtarzać jednocześnie.
- Całym sercem i ze wszystkich sił ślubuję ci miłość...
- Całym sercem i ze wszystkich sił ślubuję ci miłość...

- ...wierność...
- ...wierność...
- ...uczciwość i pomoc w zdrowiu i chorobie....
- ...uczciwość i pomoc w zdrowiu i chorobie....
- ...dopóki śmierć nas nie rozłączy.
     Tutaj oboje zamilkliśmy. Starałam się nie mrugać, żeby znowu się nie rozpłakać. James jednak wykazał więcej zimnej krwi.
- A nawet dłużej - powiedział w końcu, a ja niezwłocznie dodałam:
- Zawsze.
     Wtedy, kiedy mnie pocałował wiedziałam, że wszelkie moje plany były bezsensowne. Bo on już zawsze będzie kochał tylko mnie.

Zawsze.
___________________________________________

Nie wiem co o tym myśleć, starałam się, także nie bijcie. Nie wiem czy to jest takie jakie chciałabym, żeby było, ale nie zamierzam tego zmieniać. Wiem, że krótkie i że mogłam się bardziej postarać, ale czasu mam zero, weny również, dopiero dzisiaj pojawił się pomysł. Mam nadzieję, że się podoba.
To co, ostatni rozdział, epilog i kończymy? :P Co zrobić.
Postaram się wziąć do roboty. Od czasu do czasu nadrabiam zaległości na blogach, ale na razie nie komentuję. Przepraszam.
NO ALE LOKS JAK MOGŁAŚ ZABIĆ SOPHIE! *Przepraszam jesli spojler*
Pozdrawiam Was i jeszcze może bardziej pozytywna nutka, w moim stylu bardziej niż Lana i z przekazem -
 

15 komentarzy:

  1. Rozdział wspaniały *-*
    Przysięga małżeńska, po prostu cudowna ♥
    Ale nie odpowiada mi komentarz o ostatnim rozdziale i epilogu!
    Oczywiście mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale jednak...
    Życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko co dobre kiedyś się kończy, co zrobić :/ Też mnie smuci, że koniec zbliża się wielkimi krokami.
      Dziękuję za komentarz, pozdrawiam <3

      Usuń
  2. ;_____; zaraz zacznę ryczeć... Dobra, zaczęłabym gdybym umiała, ale... Ale... Ale...
    Dobra wiem, happy endy są oklepane i w ogóle, ale w tej historii - bardziej niź w większości - chciałabym happy endzik. Taki słodziaśny, czy coś... Takie James&Emily love forever i gromadka dzieci.
    Mimo wszystko... cudowna historia i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pewnym sensie tez bym chciała Happy End, ale z drugiej to nie wiem czy to dobry pomysł. Dlatego waham się strasznie i nie wiem co wpłynie na moją decyzję, nie wiem jak to skończę.
      Dziękuję i pozdrawiam <3

      Usuń
  3. Dziękuję! Miałam potwornego doła. Jutro mam trudną klasówkę z historii. Od paru miesięcy jestem zestresowana i zmęczona. Dzięki tobie pierwszy raz od długiego czasu uśmiechnęłam się naprawdę szczerze. Musiałam się powstrzymywać żeby nie śmiać się głośno, bo mama myśli, że już śpię. Podczas czytania tego rozdziału chyba pierwszy raz nie chciało mi się płakać. Udało ci się sprawić, że przestałam myśleć o wszystkich smutnych rzeczach w rzyciu Emily i moim. Tym krótkim tekstem pokazałaś mi, że nawet w najgorszych i najsmutniejszych sytuacjach można znaleźć tyle szczęścia. Może trochę przesadzam , ale ciągle czuję nastrój rozdziału. To zdecydowanie najdziwniejszy komentarz jaki kiedykolwiek napisałam. Prawie zapomniałam dodać, że James jest wspaniały. Kocham go!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że budzi to w kimś takie uczucia, że w czymś pomaga :) Dobrze, że ktoś zrozumial ten przekaz. Do samego końca nie byłam pewna tego rozdziału, ale teraz wiem, że dobrze zrobiłam tak to opisując.
      Dziękuję za twój komentarz, a Jamesa też kocham.
      Pozdrawiam <3

      Usuń
  4. Ślub to ostatnie czego się spodziewałam. I bardzo mi się podobał. W sumie to chyba nawet lepiej, że James zna prawdę. Myślę, że byłoby mu gorzej, gdyby ona umarła (CO SIĘ NIE STANIE!) a on nie wiedział. Zbyt wiele niedokończonych spraw. I mógłby się obwiniać. A tego nie chcę.
    Jejku niby krótki rozdział, ale bardzo mi się podobał. Szczególnie rozmowa z Haymitchem. Szczera do bólu. I potem James...
    Mam zero czasu jak Ty dlatego komentarz marny. Ale Ty wiesz, że mi się podobało, prawda? :)
    NIEEEE, tylko dwa posty zostały? Nie wyobrażam sobie końca. Jak będę żyć bez Emily???
    Idę narzekać gdzie indziej.
    Weny i CZASU!!!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze Ci powiem, że też się nie spodziewałam tego ślubu. Miało go tu w ogóle nie być, nie lubię takich scen. Ale napisałam go taki jestem z tego dumna, wymysliłam to wszystko dzień przed publikacją.
      Dwa posty. Co zrobić? Będziemy obie musiały się nauczyć bez tego bloga. Choć zapewne mi będzie dużo trudniej;C
      Dziękuję, że jesteś :*
      I pozdrawiam <3

      Usuń
  5. Z jednej strony straszliwie się cieszę, ze dodałaś nowy rozdział, ale z drugiej uświadomiłam sobie, że z każdym nowym rozdziałem zbliżamy się do końca. Chlip, Chlip. Moje serce krwawi... Nie wiem jak skomentować ten rozdział, więc przygotuj się na jakiś bezładny bełkot. Totalnie mnie zaskoczyłaś tym ślubem.Najpierw, kiedy James jej się oświadczy przeczytałam to jakoś dziwnie i kiedy Haymitch powiedział, że przygotuje ślub zrobiłam takie oczy OO, bo wyobraziłam sobie, że mój kochany pijaczyna wychodzi za Jamesa. Swoją drogą to mogłoby być nawet ciekawe... Może jeśli Emily umrze tak to się skończy...
    Dobra, a teraz realnie.
    Emily dostała się do drużyny gwiazdek! Czekałam na to bardzo długo. Mam nadzieję, że jak zwykle popiszesz się wspaniałymi opisami akcji. No i będzie Finnick! Katniss! Peeta i Gale, czyli wszystko to co Gall Anonim lubi najbardziej. Jeżu... nie no ja nie mogę z tym ślubem! W ogóle się tego nie spodziewałam. Wstydzę się do tego przyznać, ale romantyczne sceny jakoś mnie nie ruszają. Oczywiście ten ślub był piękny i tak dalej, ale ja jednak wolę inne sceny. Możesz powiedzieć, że romantyzmu we mnie mniej więcej tyle co w zgniłym jajku jeśli chcesz. Bo to prawda.
    Nie wiem dlaczego, ale przeczuwam, że Emily jednak umrze. W sumie (nienawidzę siebie, że to mówię) tak byłoby chyba lepiej. Jakoś nie wyobrażam sobie, że znajdują lekarstwo i czary mary... Emily zdrowa!
    To by było takie disnejowskie i zbyt szczęśliwe zakończenie. Mimo to żal mi Jamesa i jakaś mała, wrażliwa strona mojej duszy krzyczy: Chcemy Happy Endu! Co by tu jeszcze naskrobać...
    O! Emily powiedziała, że kibicuje Gale'owi. Czy ty też byłaś po jego stronie, czy to po prostu opinia Ems? Bo ja byłam po stronie Gale'a. Peeta wydawał mi się taki zbyt bułkowaty i delikatny.
    Czekam na następny
    Gall Anonim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez cierpię z powodu tego szybkiego upływu czasu. Nie chce kończyc tego bloga, ale również nie chce go ciągnąć dłużej jak "Mody na Sukces". Bo to bez sensu, prawda? Nie liczy się ilość, tylko jakość.
      Tak, jeśli chodzi o opisy akcji to na pewno dam z siebie wszystko, jak przyśpiesza się na maksa na 100 metrów przed metą. Wszystko do końca. Mam nadzieję, że tego nie spieprzę ;)
      Ja tez się nie spodziewałam tego ślubu. Nie lubię takich romantycznych scen, ale wymyśliłam to dzień przed publikacją, oczywiście na samym początku odrzuciłam to, bo wydawało mi się być gównianym pomysłem... Ale potem uświadomiłam sobie, że nie mam lepszego. I napisałam. Chociaż jeśli chodzi o watki miłosne, to też jestem w tym beznadziejna i chyba wszyscy to widzą.
      Masz rację. Emily powinna umrzeć i im bliżej końca tym bardziej przychylam się do tej koncepcji. A z drugiej strony ją kocham, jak tylko autor może kochać swoje najlepsze dzieło. To najmocniejsza miłość, jaka istnieje. Nie wiem jak to zakończę, ale juz teraz wiem, że na pewno bedę jej żałować, jakakolwiek by ona nie była.
      I tak, byłam po stronie Gale'a. Ale cóż, nie udało się w kanonie.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam "D

      Usuń
  6. Kiedy będzie dalsza część?

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialny, cudowny,piękny, odbiera mowe.. taki jest cały twój blog. Trafiłam na niego w poniedziałek i nie mogłam się oderwać. Piszesz jak prawdziwa profesjonalistka, co jest naprawde wielkim talentem, trzymasz w napięciu i każdym rozdziałem dajesz tyle emocji, że nie da się tego opisać :3 Już nie mogę się doczekać jak napiszesz tą końcówke.. A może będziesz dalej pisać na tym blogu? Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.. Finnick zginie, tak jak w książce czy go oszczędzisz??
    Życze weny.
    Pozdrawiam xxx.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 Co do Finnicka i dalszego ciągu, nie mogę nic zdradzić, chyba z wiadomego powodu. Raczej nie będę już nic pisać na tym blogu. Czasem trzeba coś skończyć nawet jeśli nie bardzo nam się to podoba :/
      Pozdrawiam :>

      Usuń