piątek, 12 października 2012

Rozdział XV

Nie miałam zamiaru krążyć blisko nich, to było zbyt niebezpieczne. Sojusz mi się nie uśmiechał, a wiedziałam, że w razie spotkania nie miałabym innego wyboru. Chociaż, jakby się nad tym głębiej zastanowić miałam - śmierć. Ta możliwość nie wychodziła mi z głowy jeszcze od czasu mojego nieprzemyślanego zgłoszenia. 
Kierowałam się z powrotem w stronę gór, zupełnie przeciwnie niż Travis i Liam. Ich nie chciałam spotkać jeszcze bardziej niż Cassidy i spółki. Wyjęłam butelkę z wodą, po czym pociągnęłam pierwsze łyki. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej znaleźć wodę, bo moje zapasy nie mogły wystarczyć na długo. Na szczęście temperatura nie była wysoka, a powietrze wilgotne - idealne warunki. Na początku Igrzysk zawsze było różowo, dopiero potem, kiedy Kapitolińczykom zaczynało brakować krwi, zaczęły piętrzyć się trudności. 
Myślałam o polowaniu, ale jak na razie miałam dużo jedzenia. Na swojej drodze nie zauważyłam zwierząt, co zaczynało mnie niepokoić. Zresztą, słabo szło mi polowanie za pomocą noży, a łuku nie miałam. No właśnie, łuk... Kiedy ostatnio myślałam o plecaku, zjawiła się trybutka, którą zabiłam, przejmując przedmiot. Miałam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Ale czy dałabym radę zabić jeszcze raz? Nie myślałam o tym. To znaczy - wcześniej. Ale teraz wiem że tak. Od początku byłam na to nastawiona, chociaż nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
***
Jak na złość - nikt się nie pojawiał. Straciłam już nadzieję na coś, co odmieniło by mój dotychczasowy los. Usiadłam na runie leśnym i wyrównałam oddech. Góry robiły się coraz bardziej strome. Ręka wysunęła się po butelkę, ale na tym się skończyło. Wiedziałam, że nie mogę za dużo pić. Kiedy odłożyłam plecak, usłyszałam huk armaty. W mojej głowie zaroiło się od myśli. Travis? Zawodowcy? A może ktoś zginął z przyczyn naturalnych? Wątpiłam. Nie na początku Igrzysk. Dla pewności wzięłam nóż i wstrzymałam oddech. Nie usłyszałam niczego w pobliżu. No... prawie. Wydawało mi się, że ktoś się śmiał. Na początku uznałam, że to niedorzeczne. Kto by się śmiał na arenie? Tylu wrogów dookoła... 
Wolałam zrobić obchód. W końcu nikt nie śmiałby się sam do siebie. Oczywiście pozostawała jeszcze możliwość, że mi się coś pomieszało ze zmęczenia. Osobiście wolałam tą drugą opcję. Wolałam niczego nie zostawiać, więc wszystko spakowałam do plecaka i nie wypuszczałam noża z ręki. Kierując się intuicją, zagłębiłam się w najbliższą gęstwinę. Nie wiedziałam po co to robię, w końcu prawdopodobieństwo spotkania w tym rejonie kogokolwiek graniczyło z niemożliwością. Mimo to pchałam się tam, jak do jaskini lwa. 
W końcu ujrzałam światło, a roślinność zaczynała się przerzedzać. Oznaczało to definitywny koniec mojej wycieczki i potwierdzenie, że nie zawsze słyszę koniecznie to, co dzieje się naprawdę. Przeczesałam włosy i rozejrzałam się po polanie. Nie byłoby w niej nic dziwnego gdyby nie fakt, że biegał po niej zając. I nie taki zwykły - wielki. Jak dotąd nie widziałam tu żadnych zwierząt, więc ten tutaj był dla mnie manną z nieba. Przymierzyłam się i już miałam rzucić, kiedy zwierzak padł od strzały, wysłanej z zupełnie innej strony. Zdenerwowałam się. Nie dbałam o bezpieczeństwo, po prostu zamierzałam walczyć o swoje.
- Widziałam go pierwsza - powiedziałam na głos, choć prawdopodobnie nie było to zgodne z prawdą.
- Tak, ale ja go zabiłem - zobaczyłam chłopaka, nie miałam pojęcia z jakiego Dystryktu. - A teraz lepiej uciekaj, to może uznam, że nie warto cię za...
Wtedy po raz pierwszy przeniósł na mnie swój wzrok. Nie spodziewał się mnie tutaj, a najwyraźniej moja sylwetka była mu znana. To dobrze, świadczyło o tym, że byłam postrzegana jako niebezpieczna. Dodało mi to siły i tupetu. Miał łuk, a ja nie. Chciałam go dostać. A kiedy chciałam coś dostać, to zwykle dostawałam to bardzo szybko. Wyjęłam dwa noże - po jednym do każdej ręki i stanęłam w bardzo teatralnej pozie, ale na pewno w tej sytuacji budzącej strach.
- To może raczej ty uciekaj, chyba że chcesz, żebym załatwiła to tu - powiedziałam nie odrywając uśmiechu od ust. Ostatnie tygodnie nauczyły mnie tego bardzo dobrze.
Może to zabrzmi głupio, ale chciałam pobawić się w kotka i myszkę. Zabicie go tak po prostu było zbyt nudne. No właśnie. Nudne. 
Chłopak nie czekał zbyt długo, uciekał, trzymając łuk w ręce. Biegł szybko, ale nie umiał poruszać się po lesie. Górowałam nad nim pod każdym względem.
- Monique! - Krzyczał. - Monique, uciekaj!
Nie trudno było się zorientować, z kim jest w sojuszu. Monique. Piękna Monique. Po cichu marzyłam, żeby ją też zabić. 
- Przerwałam wam w czymś? - Zapytałam wbijając nóż w jego plecy. Ale nie by zabić - pastwiłam się jak mogłam. Dopiero, kiedy uderzył w ziemię, a krew rozlała się spod jego ciała, wbiłam drugi nóż, wywołując huk armatni. 
Cztery.
***
Kiedy wyjęłam noże, ona już tam stała. Nie uciekała, tak jak jej kazał. Nie miała najmniejszego zamiaru.
- Zabiłaś go - wyszeptała łamiącym się głosem. 
Trochę trwało, zanim podniosłam się z ziemi. Nie zdążyłam się nawet otrzepać, kiedy skoczyła na mnie, sprowadzając mnie z powrotem na błoto. Nie miała noża ani niczego, czym mogła się bronić. I nie musiała. Ona atakowała. Najwyraźniej starała się pobić mnie na śmierć. Nie była silna, ale ja też nie. Na początku dostałam z dwie, może trzy pięści w twarz, ale potem zaczęłam sobie radzić. Unikałam ciosów, jednak zmęczenie nie pozwoliło mi na wyprowadzenie chociaż jednego. W końcu znalazłam w sobie na tyle siły, by ją z siebie zrzucić. Była wykończona bardziej niż ja. Odruchowo sięgnęłam do pasa po nóż, jednak nie natrafiłam na nic. Odpadł mi  podczas szarpaniny i leżał teraz koło ciała chłopaka. Byłam prawie pewna, że on i Monique nie byli z jednego Dystryktu. Gdyby w moim umyśle w tamtej chwili było miejsce na zastanawianie się, pewnie ten fakt by mnie zastanowił. Jednak wtedy wolałam nie dać się zabić. Poruszając się jak najszybciej, owinęłam ręce wokół szyi Monique, starając się ją udusić. Nie miałam w tym wprawy, a siły też zaczynało brakować. Odepchnęła mnie nogą i chciała mnie skrępować, jednak wyprowadziłam ślepego sierpowego, mając nadzieje na powodzenie. Miałam szczęście, cios trafił do przeciwniczki, chociaż nie siadł tak, jakbym chciała.
- Jeszcze pożałujesz - powiedziała, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jej piękna twarzyczka zaczynała powoli tracić swój wyraz. - Obiecuję - chciała wstać. Nie miałam siły, by ją zatrzymać. Marzyłam tylko o tym, by to zakończyć. 
- Tak szybko mnie opuszczasz? - zapytałam z kpiną w głosie. Postępowałam zupełnie przeciw sobie. - Zabawa jeszcze się nie zaczęła.
Nie odpowiedziała. Nawet się do mnie nie odwróciła. Zaczęła biec, choć raczej wyglądało to jak karykatura. Miała siniaka na pół twarzy, a spod oka leciała jej krew. Tak ją zapamiętałam.
Ja natomiast nie miałam sił by wstać. Postanowiłam dać jej odejść. Miałam dobytek nie tylko jej, ale też chłopaka i to, co zdobyłam wcześniej. Nie dbała o zapasy i łuk, chciała po prostu odejść jak najdalej. Pewnie na jej miejscu zrobiłabym to samo.
Teraz marzyłam jedynie o źródełku z wodą, pozwalającą na obmycie mojej twarzy z krwi po tych paru ciosach, które mi zadała. Nie miałam takiego luksusu. Kiedy się pozbierałam, z powrotem zawiesiłam noże na biodrach, zarzuciłam łuk na plecy i doczepiłam kołczan do paska. Oprócz tego mieli krótki miecz i jabłko. Nie za wiele jak na dwie osoby, ale i tak bardzo mi to pomogło. Nie miałam siły, by wrócić się po królika. Zebrałam wszystkie zapasy i ukryłam się w krzakach - kolejny beznadziejny pomysł, ale mogłam jedynie mieć nadzieję, że nikt nie będzie chciał mnie zabić. Skuliłam się i doczekałam do momentu, w którym na niebie pojawił się poduszkowiec z godłem Kapitolu. Dwa zdjęcia - chłopaka, którego ja zabiłam oraz jakiejś dziewczyny, której zabójca nie był mi znany. Mimo to byłam prawie pewna że to Travis.

3 komentarze:

  1. Jak zwykle mi się podoba. Już nie wim co pisać w tych komentarzach. Po prostu jesteś świetna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow. Masz talent do pisania. Każdy rozdział jest genialny! ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Powoli przeraża mnie zmiana Emily. Jakby straciła swoje człowieczeństwo. Pozbawienie kogoś życia przychodzi jej z taką łatwością. A to wszystko w imię miłości, zemsty, o ironio. Moje serce nie dotrwa do końca. Ono już leży, a ty dalej leżącego kopiesz ;_;
    Pozdrawiam, Faith.

    trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń