piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział VII

Wszyscy nieźle zdziwili się, kiedy zobaczyli mnie siedzącą na środku salonu o tak wczesnej porze. Do tej pory przecież unikałam wszelkich kontaktów z mentorami i Liam'em. Po kilkugodzinnych przemyśleniach, zapoczątkowanych przez słowa Haymitch'a, doszłam do wniosku, że oni nie są moimi wrogami. No właśnie, to inni trybuci nimi będą za kilka dni. Nie jest powiedziane, że koniecznie muszę zabić Liam'a, chociaż... Trochę chciałam. Może rzeczywiście te wszystkie lata doprowadziły mnie do skrajnie niebezpiecznego stanu, jakim jest chęć zabijania wszystkiego, co kiedykolwiek mnie zdenerwowało. Liam bez wątpienia był jedną z tych rzeczy. Fakt faktem, pochodziliśmy  z zupełnie innych środowisk. Swoją drogą zdumiewające, że nawet w tak małym dystrykcie zdarzają się takie podziały na lepszych  i gorszych. Gdzie byłam ja? Gdzieś poza tym wszystkim. Nie trzymałam ani z jednymi, ani z drugimi. Po prostu byłam sobą i nikogo nie udawałam tylko dlatego, żeby przypodobać się jakiejś grupce osób, którą inni uważali za "fajną".
Posmarowałam czekoladą przekrojoną bułkę, rozkoszując się słodkim smakiem. Pomyślałam, że jeżeli nie wrócę do Dziesiątki, to chociaż przed śmiercią porządnie się najem. Mimo to perspektywa kilku dni z wiszącymi, niczym widmo, myślami, jak to jest, kiedy wbijają ci nóż w serce, nie napawała mnie optymizmem.
- Dzisiaj jest parada trybutów - oznajmiła Lora po kilku minutach milczenia. - Właśnie teraz widzowie zadecydują, na kogo przeznaczyć pieniądze. Przyda się to wam, czasami wasze życie będzie zależało od łyku wody, bochenku chleba, zapałki. Musicie ich oczarować.
Poczułam się jakbym była tylko produktem na półce, który musi się dobrze sprzedać. W tym celu uśmiecha się sztucznie i opowiada, jaki ten Kapitol jest piękny. Nie widziałam siebie w tej roli. Nigdy nie potrafiłam dobrze udawać, a już na pewno nie przed tymi ludźmi.
- Uśmiechajcie się i machajcie do publiczności, tak zdobędziecie ich sympatię - dodała z jednym z tych jej najbardziej sztucznych uśmiechów.
Popatrzyłam na nią i doszłam do zdumiewających wniosków, że kiedy się uśmiecha, nie może domknąć powiek. Ach, ten lifting... Zastanowiłam się przy okazji, czy gdybym wygrała Igrzyska, też bym kazała się operować, żeby ładnie wyglądać, po czym doszłam do wniosku, ze wizerunkowi Lory daleko jest do określenia "ładnie".
- A co, jeśli się nie będę uśmiechać i machać? - Zapytałam znudzonym głosem, przesuwając łyżeczką w kakao, nie odrywając głowy od ugiętej ręki.
- To umrzesz - powiedział Erick, zanim Lora zdążyła otworzyć usta. - Musisz zrozumieć, że ci ludzie, niezależnie od tego, jak nimi pogardzasz, mają pieniądze. Pieniądze, które mogą uratować ci życie.
Jego ton pełen pretensji trochę mnie obudził, ale nie zdenerwowałam się.
- Jednym słowem, umiejętności mało się liczą, tak? - Zapytałam, ale brzmiało to bardziej jak stwierdzenie. Już sama doszłam do tego wniosku.
- Liczą się - powiedział lekko rozdrażnionym tonem. - Ale pamiętasz przypadek Odair'a? Nie miał większych umiejętności, a wygrał!
Ścisnęłam mocniej łyżeczkę. Finnick Odair. Jeden z powodów, dla których tu byłam. Dlaczego musiał o nim wspomnieć przy śniadaniu, zapowiadał się taki fajny dzień...
- Tak, pamiętam - odburknęłam po chwili, szybciej dokończyłam kakao i wyszłam, mając nadzieję na chwilkę sam na sam z moimi myślami. Nic z tego. Przecież trzeba się przygotować.
***
Wszystko mnie bolało. Czułam się źle i słabo. Ekipa przyjrzała się dokładnie każdemu fragmentowi mojego ciała, powtarzając jak mantrę "za chuda". Denerwowało mnie to, wcześniej zupełnie nie przejmowałam się takimi głupotami jak wygląd. Starałam się nie patrzeć na tych ludzi, chodź co do ich pochodzenia, to pewna nie byłam. Mariella, kobieta o ciemnej karnacji, z dużym, różowym afro po kilku ciężkich godzinach oznajmiła, że w końcu doprowadzili mnie do stanu zero. Myślałam, ze zakończyłam moje męki. Nic z tego.
- Dawać ją do Presscott'a.
Nie wiedziałam, kim jest ten mężczyzna o dziwnym imieniu. Bałam się tego, co jeszcze mogą mi zrobić. Narzuciłam na siebie szlafrok i czekałam, aż on do mnie przyjdzie. Po kilku minutach zobaczyłam go, stojącego w drzwiach. Największy dziwak, jakiego widziałam. Miał bardzo jasną cerę, zamalowaną prawie w całości różową farbką, nadającą mu komicznie okropny wygląd. Jak reszta ekipywyglądała na dziwaków, tak on wyglądał jak ich król. Jedyny kolor, który różnił się od różowego, to czarny tusz, obficie zaznaczony na rzęsach. Westchnęłam. Rozmowa nie zapowiadała się zbyt interesująco.
- Niebezpieczna - powiedział robiąc z palców wyimaginowane ramki na zdjęcia, zamknął jedno oko, a spojrzenie jego drugiego oko skierowało się na mnie. - Taka masz być, groźna, zrozumiałaś? - Zapytał dając sobie spokój z teatralnymi gestami.
- Tak - mruknęłam, nie będąc pewna, jak mam zareagować. Nie do końca wiedziałam, czy to rzeczywiście było sprzeczne z moją naturą.
- Sama się zgłosiłaś, ale nie możemy zrobić z ciebie dobrej dziewczynki, poświęcającą życie za kogoś, kogo kocha. Przecież to nie to było powodem, jak rozumiem - mrugnął okiem, ale nawet nie chciałam się zastanawiać nad intencją gestu.
- Dlatego staniesz tam, na rydwanie i będziesz zachowywać się jak zawodowiec. Nie, jak jedna z tych słodkich idiotek. Twoje spojrzenie ma wyrażać wszystko, pewność siebie, wyższość, pogardę. Masz być lepsza, niż w rzeczywistości jesteś! - Coraz bardziej zaczynałam go lubić. Naprawdę, u mnie było to dziwne.
- Dam radę - powiedziałam z zadziwiającym optymizmem. W końcu coś, w czym jestem dobra.
- I zróbcie jej włosy na rudo - powiedział do reszty ekipy.
Nie kwestionowałam jego decyzji. Jakoś nie widziałam się w rudym. Dopiero, kiedy fryzjer zrobił to co trzeba, przyjrzałam się moim włosom. Ku mojemu zadowoleniu nie były takie ognistorude, nie, miały łagodny, miedziany odcień, niewątpliwie pasujący do moich oczu.
***
Kilka godzin później stałam już na rydwanie. Miałam na sobie sukienkę zrobioną z wycinków skór zwierzęcych. Nie podobała mi się, ale też nie miałam problemu, żeby ją założyć. Słowo niebezpieczna ciągle kołatało mi się w głowie. Nie zapominałam o tym. Nawet na chwilę.
- Gotowa? - Zapytał retorycznie Liam. Ale co? Miałam się szczerzyć?! Nic z tego!
Zignorowałam pytanie, traktując je czysto retorycznie.
- Gotowi? - Nagle zza jego pleców wyłonił się Erick. No co oni mieli z tym słowem?
- Tak - burknęłam. Jednak chyba przyzwyczaili się do moich humorów.
Obrzuciłam wzrokiem pozostałą część hali. Różnokolorowi trybuci, przyciągający na siebie uwagę innych w dziwne sposoby. Nie chciałam tego oglądać. Mało było tych "normalnie ubranych". Tylko ekipy przygotowawcze i mentorzy. No właśnie - mentorzy...
Zobaczyłam go. Finnicka Odair'a. Mój powód. Wyglądał tak jak w telewizji, ale jego uroda nie robiła na mnie wrażenia. Ciekawe czy dlatego, że zabił Patrick'a? Może gdyby nie to zdarzenie, patrzyłabym na niego inaczej. W tamtej chwili nie mogłam jednak o tym myśleć. Zbliżał się w moją stronę. Powiedziałabym, że był wręcz niebezpiecznie blisko. Złość rosła we mnie z każdym krokiem.
- Cześć, jestem Finnick - wyszczerzył się w uśmiechu. - Ale ty to pewnie wiesz - ignorował Liam'a.
W normalnej sytuacji nazwałabym to "skrajnie denerwujące", ale to nie była normalna sytuacja. Byłam zła. Obrzuciłam go mściwym wzrokiem, po czym zauważyłam wyciągniętą rękę. Nie miałam zamiaru się z nim spoufalać.
- Emily - powiedziałam po chwili, nadal nie podając mu dłoni. Uznałam jednak, że dobrze będzie, jak pozna moje imię.
- O, Finnick! - Powiedział Erick nagle wyłaniając się zza rydwanu. Był po prostu jak cień.
- Cześć - odrzekł, ale chyba nie za bardzo wiedział co jest grane.
- Coś się stało? - Zdziwił się mój mentor.
- Twoja piękna trybutka chyba nie jest dziś w nastroju do rozmów - powiedział patrząc się na mnie w sposób, który normalni ludzie pewnie nazwaliby "pociągającym". Ale nie ja. Nie ja...
Zdenerwowałam się. No dobra, nie mógł mieć pojęcia, że Patrick był moim przyjacielem... No, chłopakiem, powiedzmy, że tak. Ale to nie był powód, żeby rozgrzeszać go z czegoś takiego. Spięłam ręce w pięści, popatrzyłam za złością w sufit i już chciałam wysunąć jednego z pięknych, długo ćwiczonych prawych sierpowych, ale Liam mnie powstrzymał. Obrzuciłam go pogardliwym wzrokiem i zeszłam z rydwanu.
- Słuchaj Odair – powiedziałam ze złością. – Jeżeli twoją jedyną rozrywką jest ocenianie wyglądu trybutek, które idą na śmierć, to bardzo współczuję. Jednak sam fakt, że gdybym była w chociaż trochę innej sytuacji, chociaż trochę wyżej w hierarchii i mogłabym ci coś zrobić, napawa mnie radością.
I tak, to było wredne. Ale byłam taka, jaką chciał mnie widzieć Presscott. Niebezpieczna. 

2 komentarze:

  1. Finnick.
    Tak bardzo dziwnie czuję się czytając o nienawiści Emily do niego, bo wczuwam się w rolę, a Finisia kocham.
    ALE AKCJA PRZEDNIA. Tak samo jak rozmyślania Emily. Pomysł z przefarbowaniem włosów szalony - zapewne tak jak stylista - król dziwaków, ale tak, zdecydowanie dobry!
    Pozdrawiam, Faith.

    http://trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń