Czuję, że umieram. Oprócz zmęczenia, powoli wykańcza mnie rana i pragnienie. Ale to ostatnie najbardziej daje mi się we znaki. Nie mam siły się ruszyć ani otworzyć oczu. Marzę, by przyszedł jakiś zawodowiec, może być nawet Travis, i mnie zabił. Nie stawiałabym się. Nie powiedziałabym ani słowa.
Kiedy się zgłaszałam, nie myślałam o Igrzyskach w ten sposób. Myślałam bardziej o trumfie, niż o bólu. A to właśnie tego drugiego było więcej. Przed zamkniętymi powiekami nieustannie pojawiają się twarze osób, które zabiłam. Nie jest mi żal. Już nic nie czuję. Nawet złości na Erick'a.
Cierpię.
Jak dotąd, doznawałam tylko cierpienia w mojej głowie. Może w innych okolicznościach byłoby to ciekawe przeżycie. Nie teraz. Po długim czasie braku uczuć, ogarnia mnie fala bólu. A potem znowu nic. Możliwe, że bardziej lubię cierpienie niż nicość. Wtedy czuję, że żyję.
Powoli tracę rozum. Moje ciało nie potrafi znieść planów, jakie szykuje mózg. Z jednej strony chcę wstać i biec, z drugiej czuję, że już nie dam rady. Ale coś mnie ciągnie do okazania resztki człowieczeństwa. Bo mogę tą sprawę załatwić szybciej i łatwiej. Mogę wziąć nóż i nie czekać na zawodowców. Może tak by było nawet lepiej?
Otwieram oczy. Już świta. Kamery mogą w pełni zobaczyć to, co ze mnie zostało. Kapitolińczycy w napięciu oczekują na to, co zrobię. A ludzie z Dystryktu? Pomyślą, że stchórzyłam. Że odebrałam sobie życie, bo straciłam nadzieję.
Ale kto by się nimi przejmował.
Unoszę się na łokciach, ból rozrywa moją klatkę piersiową. Dłużej bez wody nie wytrzymam. Czuję, jakby moje płuca wyschły na wiór. Nieśmiało wyciągam rękę po nóż. Palcami obejmuję ostrze, które natychmiast wypada mi z rąk. Drżę. Unoszę się wyżej, a z ust wyrywa się cichy jęk, nieproporcjonalny do cierpień. Już je prawie mam.
***
Wtedy pojawia się on. Tak samo piękny, może trochę dojrzalszy niż w czasie, kiedy się rozstawaliśmy. Jego blond włosy lekko odstają od głowy, nadając mu niedbały wygląd. Kości policzkowe nie są tak mocno zarysowane, a na policzkach mogę dojrzeć rumieńce. Ból i strach odpłynęły, na ich miejscu jest już tylko radość.
- Patrick - mówię cicho, nie wierząc, że znów mogę go dotknąć.
Podnoszę się na kolana, kładę mu ręce na karku i całuję w usta. Zbyt długo na to czekałam. Prawie zapomniałam, jak to jest. Czuję jak mocno obejmuje mnie w talii. Ciepło rozlewa się po moim ciele, serce bije jak oszalałe.
- Emily - słyszę jego głos. Kocham go. Kocham jego ton, barwę i tempo.
Nie mogę się od niego oderwać. Nadal wiszę mu na szyi, jakbym odrywając się od niego, znów go straciła. Ale teraz już nie mogę.
- Chcę być z tobą - mówię przez łzy. Nawet nie zauważyłam, że płaczę. - Już zawsze.
Lekko odpycha mnie od siebie i łapie moją rękę, w której nadal jest nóż.
- Nie możesz - jego głos jest stanowczy i twardy.
- Tylko tego chcę - szepczę, nie wypuszczając noża z ręki.
Patrzy mi w oczy. Jest smutny.
- Ale ja nie - odpowiada. - Ty masz żyć. Nie musiałaś tego robić.
Wiem, co ma na myśli mówiąc "tego". Nagle robi mi się strasznie wstyd.
- Jesteś zbyt odważna, by się poddać. Chcę, byś żyła. Kiedyś i tak się spotkamy.
Czuję więcej łez na policzkach. Zupełnie nie panuję nad swoimi reakcjami.
- Nie rozumiesz. Ja już nie potrafię. Nie potrafię żyć bez ciebie. A jeżeli mogę umrzeć, to może właśnie to powinnam zrobić - ściskam nóż. - Zrobię to szybko - dodaję, jakby miało to coś poprawić.
Nie zmienia miny. Przysuwa się do mnie i całuje. Nadal czuję to samo co wcześniej. Smutek, zmieszany z uczuciem szczęścia. Wytrąca mi nóż z ręki.
- Chciałbym cię ochronić - mówi, odsuwając się w cień. - Ale to wszystko, co mogę zrobić.
***
Ból wraca. Otwieram oczy. Tym razem naprawdę. Nóż leży na ziemi, a ja powoli doznaję wszystkich boleści człowieczeństwa. Nie zabiję się. Nadal jestem w grze. Nie mogę umrzeć jak jakiś podrzędny zawodnik. W krzakach. Od własnego noża. To by było zbyt banalne. Chciałam umrzeć w walce.
Dźwignęłam się i siadłam w najmniej bolesnej pozycji. Obejrzałam ranę. Cała ręka jest opuchnięta, widzę ropę i krew, zaschnięte na skórze. Jakby na to nie patrzeć, nie było tragicznie. Miałam niebywałe szczęście, że Travis chybił i nie uszkodził mięśni. Moim największym problemem stał się brak wody.
Nadal myślę o Patricku i zastanawiam się, czy to była zwykła halucynacja. Jeżeli nawet, to bardzo realistyczna. Dała mi nadzieję. To na pewno. Chociaż wiedziałam, jak nikłe są moje szanse. W końcu umieram.
Wiem, że to zaraz wróci. Halucynacje. Być może - mimo wszystko, ostatnie w moim życiu. Niebezpieczna.
Widzę paradę trybutów. Oglądam siebie z oddali. Widzę Ceasar'a, Anabellę, moją matkę...
Wiem, że to zaraz wróci. Halucynacje. Być może - mimo wszystko, ostatnie w moim życiu. Niebezpieczna.
Widzę paradę trybutów. Oglądam siebie z oddali. Widzę Ceasar'a, Anabellę, moją matkę...
Uderza mnie fala bólu. Chociaż w zasadzie nie jestem pewna, czy to ból. Po prostu zmęczenie. Brak wody. Nie chcę tego wałkować, więc przestaję myśleć. Mam na to coraz mniej siły. Na domiar złego, zgubiłam łuk. Mam plecak i noże, tylko tyle. Albo aż. Bo i tak nic mi po nich.
Wbijam jeden z noży w ziemię. Chcę pokazać Kapitolowi, że mam jeszcze siłę by to zrobić. Obserwuję, jak na trzonku gromadzą się krople, jak ziemia moknie i sprawia, że broń staje się...
Zaraz, zaraz. Woda!
Nie mogę uwierzyć we własne szczęście, kiedy zaczyna padać deszcz. Obmywa moją ranę, moje włosy, całe ciało. Nie przejmuję się, że może być zatruty. Szybko nabieram wody w dłonie i zaczynam pić. Nie zawracam sobie głowy piciem drobnymi łyczkami, biorę wszystko naraz. Świeżość zalewa moje gardło, moje płuca powoli wracają do normalnego stanu, pochłaniane powietrze już ich nie kaleczy. Kiedy pierwsze chwile ekstazy mijają, skupiam się na ranie. W zasadzie mogło być gorzej, nie jest głęboka, nóż Travisa nie uszkodził mięśni, a to znaczyło, że mam jeszcze szanse. Że nadal mogę wygrać.
Nie mogę uwierzyć we własne szczęście, kiedy zaczyna padać deszcz. Obmywa moją ranę, moje włosy, całe ciało. Nie przejmuję się, że może być zatruty. Szybko nabieram wody w dłonie i zaczynam pić. Nie zawracam sobie głowy piciem drobnymi łyczkami, biorę wszystko naraz. Świeżość zalewa moje gardło, moje płuca powoli wracają do normalnego stanu, pochłaniane powietrze już ich nie kaleczy. Kiedy pierwsze chwile ekstazy mijają, skupiam się na ranie. W zasadzie mogło być gorzej, nie jest głęboka, nóż Travisa nie uszkodził mięśni, a to znaczyło, że mam jeszcze szanse. Że nadal mogę wygrać.
***
Po jakimś czasie należało się zastanowić, dlaczego zaczął padać deszcz. Wyglądało na to, że organizatorzy bardzo pragną mnie ocalić. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale mój stosunek do nich nie zmienił się nawet mimo tego. Nadal ich nienawidziłam. Ale nie tak jak Erick'a. Sponsorzy mogli mnie nie lubić, ale na butelkę wody mógł uzbierać. Jednak nie chciał. Gdyby nie deszcz, umarłabym. A tak znów mogłam snuć plany. Moje ciało, mimo osłabienia i bólu, domagało się ruszenia w inne, może bardziej bezpieczne miejsce. Dlatego, z wysiłkiem, wstałam i wzięłam mój dobytek, a raczej to, co z niego zostało. Zaczęłam iść w jakimś nieznanym mi kierunku, mając na uwadze, że jeśli spotkam teraz na drodze kogokolwiek, nie mam najmniejszej szansy na przeżycie. Rana uniemożliwiała rzucanie nożem i bolała jak cholera. Z mózgiem też musiało się coś stać, bo nie poznawałam okolicy. Czułam się zupełnie jak dziecko we mgle.
Mimo przeciwności losu brnęłam dalej w gęstwinę i ambitnie postanowiłam, że od tego momentu już się nie wychylam. Zero brawury, zero popisywania się. Gra zachowawcza.
I właśnie w tym momencie oślepił mnie błysk Rogu. Kojarzył mi się jednoznacznie - zawodowcy. Niby chcieli ze mną sojusz, ale ranna na niewiele im się zdam. Dlatego postanowiłam się odwrócić i jak najszybciej stąd odejść. No właśnie, tylko postanowiłam.
Musieli mieć jakieś leki, a ja cierpiałam z bólu. Nie myślałam dłużej, po prostu zakradłam się pod najbliższy kamień i rzuciłam okiem na ich obóz. Na razie wszyscy żyli. Ale jedno było pocieszające - spali. Musiało być bardzo wcześnie. Na paluszkach zakradłam się do najbliższego plecaka. Tylko trochę wody, jakieś jedzenie. Nic ciekawego. Broń była zbyt dobrze chroniona, bym mogła się do niej dostać. Przebiegłam jeszcze parę metrów z nadzieją, że w końcu znajdę coś przydatnego. I znalazłam. Nowoczesną, kapitolińską maść. Nie zabrałam jej, od razu nałożyłam na ranę. Ból zniknął, co spowodowało natychmiastowe rozluźnienie moich mięśni. Upadłam na ziemię, z cichym szelestem. I to wystarczyło.
Jakiś chłopak, nie potrafiłam dokładnie ocenić jaki, obudził się, a jego mina zamarła w grymasie zdziwienia. Nie wiem, kiedy dokładnie włożyłam nóż w jego serce. Wiem tylko jedno - huk armaty nie dawał mi wiele czasu na ucieczkę. Mimo to biegłam jak najszybciej mogłam. Wiedziałam jednak, że daleko nie dobiegnę. Będę musiała stawić się z nimi albo twarzą w twarz, albo dobrze schować. Na drugą opcję nie było już czasu.
_______________
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, i że to takie krótkie. Egzaminy, te sprawy :C Następny rozdział dodam szybciej niż ten, a zdradzę, że będzie przełomowy i dynamiczny.
Więcej, więcej, więcej, więcej!
OdpowiedzUsuńA szablon dla Ciebie wykonam.Najlepiej, jak tylko będę umiała!
Fajnie. : D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Czekam na więcej i życzę weny. : )
Życiodajny deszcz. *.* Dalej Emily - możesz to wygrać ! : D
Aaaaaaaaaaaaaa!!! Jak kolejny rozdział będzie jeszcze lepszy to zacznę cię wielbić! Poprawka, ja już cię wielbię :) Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWow 0.0
OdpowiedzUsuńTwój blog jest jednym z moich ulubionych o IŚ. Zachęciłaś mnie swoim pomysłem. Akcja z Finnickiem była naprawdę interesująca, przedstawiłaś go w sposób negatywny. Tak szczerze- to jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałam (może na początku "W Pierścieniu Ognia", nie przypadł mi za bardzo do gustu, ale zawsze lubiłam młodego tryumfatora :)). Zwykle Finnick przestawiany jest pozytywnie, taki bohater, którego nie da się nie lubić.
Emily jest naprawdę niezwykłą dziewczyną. Silna, nieco cyniczna (czy to tylko moje zdanie?) ale jednocześnie zagubiona, przytłoczona przez ogrom areny. Motyw, który popchnął ją na Igrzyska, był bardzo... Sentymentalny? To oczywiście plus, dodał Em nieco wiarygodności, ta "wizja" była naprawdę wzruszająca, lubię takie sceny.
Podoba mi się również, że Emily nie znalazła sojusznika w swoim "znajomym" z Dziesiątki. Dodało to opowiadaniu autentyczności, ponieważ w większości fanficków, jakie czytałam, bohaterka/ bohater zaprzyjaźnia się z osobą, z którą mieszkała w jednym Dystrykcie.
Słowem, bardzo mi się podoba i czekam na ciąg dalszy :)
PS. Zapraszam na mojego bloga. Ff o Igrzyskach, mam nadzieję, że Ci się spodoba :) http://historiarebelii.blogspot.com/
Swoją drogą, chciałabym Cię również zaprosić na mojego FF o IŚ. Mam nadzieję, że może czasami wpadniesz. ;)
OdpowiedzUsuńhttp://igrzyska-isabelle.blogspot.com/
Rozdział sam w sobie dosyć smutny, ale podoba mi się to, jak opisujesz emocje głównej bohaterki. Masz lekki styl, dobrze i szybko się czyta. Oryginalna fabuła sprawia, że naprawdę wracam tu z przyjemnością. Lubię cechy, jakie nadajesz Emily. Jest wyrazista. Dobrze wykreowana. Oby tak dalej!;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Przeczytałam wszystkie notki z zapartym tchem, bardzo mi się podoba twoja opowieść. Postać Emily jest bardzo dobrze wykreowana, a sceny na arenie były genialne. Nie mogłam się oderwać od czytania. Bardzo bym chciała, jeśli to możliwe, żebyś informowała mnie o nowych notkach na oddech-dementora.blogspot.com. Twój blog ląduje u mnie w linkach.
OdpowiedzUsuńTen deszcz spadł jej jak.... deszcz z nieba -.-
OdpowiedzUsuńHalucynacja... czy aby na pewno? Mam dziwne odczucia, że jeszcze perfidnie wykorzystać to przeciwko mojemu złamanemu serduszkowi. Meh, wycierpię wszystko. Bo warto.
Pozdrawiam, Faith.