wtorek, 30 września 2014

Rozdział XVI

     Dystrykt Drugi był bez wątpienia najbardziej podzielonym Dystryktem w całym Panem. We wszystkich tych, w których byliśmy przedtem, wszyscy mieszkańcy byli powstańcami, wszyscy chcieli pomóc. Tutaj jednak sytuacja była zupełnie inna. Ludzie dzielili się na tych, których Kapitol przez lata karmił i kochał, oraz tych, którzy ciężko pracowali w kopalniach i nie żyli wiele lepiej, niż ludzie w pozostałych Dystryktach. 
     Po zakończeniu Mrocznych Dni to tutaj Kapitol wybudował centrum dowodzenia, była to wielka góra, którą Plutarch nazwał "Orzechem", od "twardego orzecha do zgryzienia", bo nikt nie miał pomysłu, jak się do niego dostać. 
     Od wyjazdu z Trzynastki nie mieszkałam w tak komfortowej kwaterze jak tutaj. Wszędzie było raczej dużo gruzów, ciał zabitych i krwi. Dwójka wyglądała na prawie niezniszczoną. Przywódcą powstania w tym Dystrykcie była Lyme. Podobnie jak ja, kiedyś wygrała Igrzyska. Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś choć trochę rozmawiały, ale kojarzyłam ją z widzenia. Chyba nie chciała się rzucać w oczy...
     Nikt nie miał pomysłu, jak dostać się do Orzecha. Dlatego zorganizowano spotkanie, na które zaproszono między innymi Beetee'ego i Cody'ego. Obecności Jamesa i Gale'a chyba nie trzeba tłumaczyć, a ja dostałam ten przywilej za zasługi w poprzednich Dystryktach. 
     Tym razem nie byłam w stanie niczego wymyślić. Siedziałam tylko na parapecie i wpatrywałam się w skupione twarze mózgowców. Cody czasem rzucał mi zdezorientowane spojrzenie, a Beetee raczej unikał mojego wzroku. No tak, przecież on wiedział...
     Po pewnym czasie pojawiła się też Katniss. Usiadła przy rogu stołu, a mi przez głowę przeszła mimowolnie myśl, że pewnie wniesie do tej konwersacji mniej więcej tyle co ja. Cały czas wszyscy mówili tylko o bombardowaniu wejść... Mimo, że lubiłam wybuchy, wiedziałam, że droga nie tędy. Pierwszy sensowny pomysł rzucił dopiero Gale.
- Czy naprawdę zdobycie Orzecha to konieczność? - zapytał. - Może wystarczy go unieszkodliwić?
- Co masz na myśli? - zainteresowała się Lyme.
- Rumowiska skalne. Możemy wywołać lawinę, która odetnie Orzech od dostaw zaopatrzenia. 
     Wiedziałam co to znaczy. Wszyscy w środku zginą. Równie dobrze możemy...
- To tak, jakby zatkać im wentylację - zauważył Beetee. 
- Jest tam mnóstwo naszych ludzi - mówi ktoś, kogo nie znam. - Oni też umrą.
- Gdybym był szpiegiem sam bym krzyczał "wywołajcie lawinę!".
     Nie miałam wątpliwości, że mógłby zginąć w dobre imię sprawy. Tylko po co. Na pewno jest inna opcja.
     Potem oczywiście rozpętała się kłótnia, głównie między Galem i Katniss, stojących na zupełnie przeciwnych stanowiskach. Nie chciałam się mieszać. Zupełnie się wyłączyłam. Skoncentrowałam się tylko na Gale'u, Gale'u, który tak bardzo się zmienił. W jego oczach widziałam tylko pragnienie zemsty, coś takiego, co sprawiało, że nie mógł myśleć do końca logicznie. Przerażało mnie to. Nie takich chcemy dowódców.
- Emily... - James szturchnął mnie w ramię. Nie zauważyłam nawet, że wszyscy na mnie patrzą. 
- Tak? - zareagowałam od razu i spojrzałam w stronę Lyme, która najwyraźniej chciała mi zadać jakieś pytanie.
- Co o tym myślisz? Mamy zabić własnych ludzi, czy nie?
Trudne pytanie.
- Ja myślę... Myślę, że to nie jest konieczne - wydukałam, chociaż musiałabym się porządnie zastanowić nad argumentami.
- Widzicie. Jeżeli Emily uważa, że nie trzeba ich zabijać, to znaczy, że to jest zupełnie bez sensu - poparła mnie Katniss.
     Skrzywiłam się. Czy wszyscy sądzili, że nie miałabym żadnych oporów wysłać tych ludzi na śmierć, jeśli byłoby to konieczne?
- To może masz lepszy pomysł? - zwrócił się Gale.
- Tak, mam - powiedziałam, chociaż w mojej głowie była całkowita pustka. 
- Moglibyśmy... - Zaczęłam, rzucając Jamesowi wymowne spojrzenie. Zupełnie nie myślałam.
- Niech uciekną przez tunel kolejowy na plac - rzucił pomysł. - A tam zabijemy wrogów.
     Wyszeptałam w myślach "dziękuję" i potwierdziłam:
- Tak, Właśnie o to mi chodziło.
     Reszta (oprócz Gale'a oczywiście) zareagowała na pomysł entuzjazmem. Ucieszyłam się. Pojawiło się światełko w tunelu. Byłam zadowolona, że w końcu będę mogła po postu walczyć tak jak wszyscy inni i móc zrzucić część odpowiedzialności na Lyme i innych dowódców. To znaczy... Przez chwilę.
- Ktoś musi wejść do Orzecha kiedy inni będą walczyć - odezwał się w końcu Beetee. - Wydobyć tyle informacji ile tylko się da.
     Reszta pokiwała głowami. No tak. Strażnicy z pewnością zostaną w środku i spróbują pozostawić jak najmniej po sobie.
- Ja pójdę - odezwał się Cody po krótkiej przerwie.
- Jesteś pewien? - zapytała Lyme. - To niebezpieczne...
- Tak, ktoś to musi zrobić. Ktoś kto potrafi włamać się do systemu. A mogą to zrobić tylko dwie osoby - wszyscy wiedzieliśmy o kim mówi. - A Beetee bardziej wam się przyda w razie gdyby...
     Nie dokończył.
- Wybierz sobie kogoś, kto będzie cię chronił - zaproponowała Lyme.
     Domyślałam się, kogo wybierze.
- Emily.
- Zgadzasz się? - spytała Lyme.
- Tak - kiwnęłam głową. Nie mogli wybrać nikogo lepszego.
- Mogę też iść? - spytał James.
     Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Wolałabym żeby walczył na placu, tam prawie na pewno nic by mu się nie stało. Wejście do Orzecha musiało być bardziej niebezpieczne niż mi się wydawało, bo Lyme zgodziła się praktycznie bez wahania.
*****
     W powietrzu unosił się pył, gruzy zatkały wszystkie wejścia i otwory wentylacyjne. Dostaliśmy ciemne stroje, żeby się nie wyróżniać. Po jakimś czasie stwierdziłam, że to i tak nie miało większego sensu, bo szliśmy w zupełnie przeciwnym kierunku niż reszta ludzi, rozpaczliwie próbująca wydostać się z pułapki. Wszyscy rzucali nam zdziwione spojrzenia, czasem krzyczeli. Strażnicy Pokoju, którzy zdecydowali się opuścić Orzech nawet nie zwracali na nas uwagi, myśleli tylko o przetrwaniu. Złapaliśmy się na ręce, żeby tłum nas nie rozłączył. 
     Cały czas miałam karabin w pogotowiu, jednak w ogóle go nie potrzebowałam. Wchodzenie do środka samo w sobie było samobójstwem. Powietrze zdawało się być tak gęste, że można je było kroić nożem. Było go coraz mniej. Mieliśmy naprawdę mało czasu. 
     Strzelanina rozpoczęła się dopiero wtedy, kiedy uciekinierów praktycznie nie było. Weszliśmy na tak wysoki poziom, na którym zostali już tylko ci Strażnicy całkowicie poświęceni sprawie. Wiedzieli, że nie wyjdą z tego żywi. Na szczęście nie byli zbyt dużym problemem. Wiedzieli, że i tak umrą, wiec szybko się poddawali.
     Kiedy miałam oddać jeden z ostatnich pocisków, mój palec zatrzymał się na spuście. Strażnik leżał na podłodze całkowicie przerażony, nie miał już nawet pistoletu w ręce. Zamknął oczy, wiedział, że za chwilę straci życie. Odwróciłam się na chwilę i spojrzałam na przerażonego Cody'ego, który chyba nigdy nie uczestniczył w strzelaninie z prawdziwego zdarzenia. To, co zobaczył w Siódemce było niczym, w porównaniu z tym.
     Choć ofiar było zdecydowanie mniej, panowała atmosfera przerażenia. Cały Orzech był praktycznie usłany trupami osób, które chciały zatrzymać uciekinierów, bądź tych, którzy przeszkodzi w ucieczce ludziom z bronią. Każdy ratował siebie kosztem innego życia.
     I wtedy zaważyłam, że wojna to nie tylko strzelanie, zabijanie i dążenie do śmierci z honorem. Może dla mnie tak brzmiała jej definicja, ale prawdopodobnie dlatego, że topór wisiał nade mną całe życie. Nigdy nie wpadałam w panikę, kiedy znajdowałam się na krawędzi życia, lekko zmęczona swoim losem. Odeszłabym przynajmniej, miałabym spokój. Nigdy nie musiałabym już cierpieć.
     Ale Cody widocznie pojmował to inaczej, bo usiadł przy ścianie, ukrył głowę w zgiętych kolanach i ledwo łapał oddech.
- Osłaniaj nas - rzuciłam do Jamesa, chociaż wiedziałam, że nie przyda się na nic. Tu już nikogo nie było.
     Przyklękłam przy Codym.
- Wiem jak to wygląda, ale musimy iść dalej, bo inaczej też zginiemy. Trzynastka potrzebuje tych danych.
- Ja nie chcę - wydawało mi się, że słyszę jęk zza kolan. Ale nie byłam tego pewna, bo po kilkunastu sekundach wziął się w garść.
- Chodźmy - powiedział, choć pewny ton jego głosu niszczyła mowa jego ciała.
     Widziałam, że patrzy na zabitych. Patrzy na ich rozbite głowy, na przebite piersi. Może zastanawia się po co to wszystko, albo czy mieli rodzinę, czy ktoś będzie za nimi tęsknił. Czasem też się zastanawiałam.
     Ale ja nie byłam taka jak oni. Ja byłam tą dziewczyną, którą pociski omijały, która mogła przebiec dwieście metrów bez drobnego otarcia. Moje życie zawsze wisiało na włosku, ale on nigdy się nie przerwał. Bawiłam się własnym życiem, bo tak naprawdę nigdy nie umierałam. Zawsze jakimś cudem udało mi się ujść z życiem.
     Zadrżałam. Już wiedziałam, dlaczego nigdy nie zastanawiam się nad śmiercią. Bo to sprawia, że się boję. A ja nie mogłam się już nigdy bać.
*****
     Orzech był bardzo podobny do Trzynastki, ale dużo mniej skomplikowany i taki jakby... bezbronny. Dlatego łatwo nam było się po nim poruszać. Wyglądał tak, jakby projektowała go ta sama osoba, wszystko było w podobnych miejscach, ale naprawdę trudno było odróżnić korytarze, które wyglądały tak samo.
     Cody musiał bardzo wnikliwie przestudiować plan Orzecha, bo wiedział gdzie iść. Nadal starał się nie patrzeć pod nogi. Bał się tego, co mógłby tam zobaczyć. Powietrza było coraz mniej, prawie czułam, że do moich płuc dociera niewielka część tego, co dotrzeć powinno.
- Jak zamierzasz dostarczyć te informacje? - zapytał James, kiedy już prawie byliśmy u celu. - To znaczy... - Zdecydował się wyjaśnić lepiej, zanim Cody zacząłby gadać naukowym tonem o metodach przekazywania informacji. - Chodzi mi o to, czy musimy przeżyć, żeby Trzynastka je dostała. 
     Przeszły mnie ciarki. Fakt, myślałam dużo o swojej śmierci, wiedziałam, że misja jest niebezpieczna. Ale nie o śmierci Jamesa. Jednak on tu był i na pewno nie zamierzał ruszyć się stąd beze mnie lub bez informacji. Nie lubiłam w nim tego i jednocześnie bardzo mi to imponowało. Choć i ja myślałam tak samo. Jedyna różnica polegała na tym, że ja już i tak umierałam i nie miałam niczego do stracenia.
- Jesteśmy - oznajmił Cody i otworzył drzwi. - To Centrum Dowodzenia. 
     Drzwi się otworzyły, a my przekroczyliśmy próg. Było zupełnie niezniszczone i takie jakby... niepokojąco spokojne.
- Tak po prostu wchodzimy? - zdziwiłam się. - Żadnego strzelania, żadnych strażników?
- Też mi się to podoba - powiedział Cody. - No cóż, może rzeczywiście są po prostu głupi. 
     Stanęłam naprzeciwko wielkiego niebieskiego ekranu. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam. Odbijałam się w nim tak niesamowicie wyraźnie... Niebieskość była prawie hipnotyzująca. Wokół mnie było dużo innego sprzętu, wiele komputerów, choć oczywiście wszystko wyglądało tak jak w Trzynastce. Nie wydawało mi się to tak interesujące.
- Emily - James odciągnął mnie od ekranu. - Nie wiemy co to jest.
     Fakt. Tu wszystko mogło zabijać. Niczym motyle na arenie podczas Igrzysk Haymitcha. Tak, dokładnie tak samo... Ale czy ja musiałam wszystko przekładać na Igrzyska?
     Cody jak to określił "łamał zabezpieczenia" a mi zaczęło się już porządnie nudzić. O ile można nazwać tak walkę z czasem i malejącą z każdą chwilą liczbą tlenu. Zaczęłam się bawić końcówką noża.
- Długo jeszcze? - spytałam Cody'ego. 
- Chwilkę - odparł, a ja rozejrzałam się dookoła. Nie zauważyłam, kiedy zniknął James.
- Gdzie jest James? - zapytałam bardziej stwierdzając fakt, niż rzeczywiście oczekując odpowiedzi. 
- Nie przeszkadzaj - urwał, zostawiając mnie samą ze zmartwieniem. 
     Chciałam się ruszyć, żeby go poszukać, ale nie mogłam zostawić Cody'ego bez ochrony. Postanowiłam po prostu zaczekać, ale byłam zdziwiona, że mógł tak szybko zniknąć mi z oczu. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam jak wychodzi z zza niebieskiego ekranu. 
- Gdzie byłeś? - podbiegłam do niego, po czym powiedziałam nadąsanym głosem - martwiłam się o ciebie!
     Wtedy on wyciągnął nóż. Cofnęłam się. 
- Co ty robisz?
     Szedł prosto na mnie. Nie wiedziałam co mam robić. Oczywiście też wyciągnęłam broń, ale nie mogłabym mu zrobić krzywdy. 
- James, co c odbiło! - Krzyknęłam, kiedy zadał pierwszy cios. 
Odparłam atak, ale wiedziałam, że znalazłam się w beznadziejnej sytuacji. To nie były jego oczy. Zadał kolejny cios, tym razem w mój bok, szybko odskoczyłam w prawo, upadając na ziemię. Wtedy usłyszałam krzyk Jamesa. 
- Uspokój się, Emily! Co oni ci zrobili?
     Drugi James też walczył. Tylko, że stał dużo dalej. W tamtej chwili doszło do mnie co się stało. James walczył ze mną. Albo raczej nie, z czymś, co wyglądało jak ja. 
- James! - krzyknęłam. - To nie ja, ja jestem tutaj!
     Mój przeciwnik uderzył mnie własnie w twarz, zobaczyłam na podłodze własną krew. W odpowiedzi kopnęłam go w głowę, ale od razu tego pożałowałam. Nie chciałam widzieć Jamesa w takim stanie, nawet, jeśli to nie był prawdziwy James. 
- Musisz ją zabić - krzyknęłam. - Nie bój się, to nie ja! 
     Wstałam, podniosłam pistolet i strzeliłam. Zabolało mnie serce, ale wiedziałam, że jest w nim tyle kogoś, kogo kocham, co w głosach głoskułek na arenie. Kolejna sztuczka Kapitolu. Mamy swoje cudowne Igrzyska. 
- Nie zabiję cię! - odkrzyknął.
- To nie ja, ile razy mam ci powtarzać!
     Jak się okazało, bardzo realistyczny zmiech rozpadł się na małe kawałeczki i wyparował. 
Odetchnęłam. Nie na długo. 
     Z niebieskiego ekranu wyskoczyło dużo innych Emily, które tym razem rzuciły się na mnie. Gorzej być nie mogło. Walczyły, niestety, tak dobrze jak ja. 
     James chyba w końcu zdecydował się zabić mojego sobowtóra, bo usłyszałam wystrzał pistoletu. Potem wszedł do głównej sali, a zmiechy zamiast nadal mnie atakować, walczyły też same ze sobą. Jedna z nich zaczęła krzyczeć:
- James, pomóż mi! One nie są prawdziwe!
     A jednak potrafiły mówić. Przywaliłam swojej przeciwniczce w twarz, choć było to dość trudne - oszukać samą siebie. 
- Nie, James, to ja! - krzyknęłam, a on odwrócił się w moją stronę. 
     Już miałam nadzieję, ale wtrąciła się inna:
- Ja jestem prawdziwa!
     Widziałam, że nie wie co zrobić. Były identyczne. Każda wyglądała jak ja, mówiła jak ja i nawet walczyła porównywalnie. Rzuciłam spojrzenie w stronę przerażonego Cody'ego. 
- Emily, nie wiem, którą z nich jesteś, ale chyba też masz problem. 
     Z niebieskiego ekranu wypadł tłum fałszywych Jamesów i rozpętało się prawdziwe piekło. Zabijałam tylko inne Emily, bo nie wiedziałam, który James jest prawdziwy. Musiałam używać innych elementów walki niż te, których używałam zazwyczaj. One miały dokładnie taką wiedzę jak ja, ktoś musiał to bardzo dobrze zaplanować.
     Po kilkunastu minutach zostały już tylko moje trzy sobowtóry i dwa sobowtóry Jamesa. Cały czas byłam trochę zła, że James na pierwszy rzut oka nie widzi, którą z nich jestem ja, ale teraz zrozumiałam, że to nie takie proste. Ja również nie miałam pojęcia, który James jest prawdziwy.
- No to może zadajmy pytania - rzucił któryś z Jamesów. Nie mogłam być jednak pewna, że jest on prawdziwy. - Kogo zabiłaś na arenie w ostatnie Igrzyska. 
     Jedna z Emily wyrecytowała wszystkie nazwiska po kolei. 
- Nie, to wszyscy wiedzą - oburzyłam się, częstując jedną z nich ciosem w twarz. 
- James! - Odwróciłam się w ich stronę. - Powiedz coś, co tylko my wiemy!
- Kocham cię - rzucił jeden z nich, ale wiedziałam, że to zbyt banalne. Nie mógł być prawdziwym Jamesem. 
- Nie, coś co zdarzyło się ostatnio - odparłam atak. 
- W twoim domu znalazłaś skrzynkę. Zanim go spaliłaś - odezwał się jeden, a raczej ciężko wyszeptał. Już wiedziałam, który jest prawdziwy, ale chciałam się upewnić. 
- Co tam było? - poderżnęłam jednej Emily gardło. 
- Łańcuszek... Serduszko.
     I w tamtej chwili jeden z nieprawdziwych Jamesów wpakował mu nóż w bok jego krew polała się po podłodze. Zmiechy nie krwawiły.
Zamarłam. 
- Nie! - krzyknęłam rzucając się w jego stronę. Rzuciłam trzy noże naraz, zabijając wszystkie inne sobowtóry. - Nie, proszę, nie!
- Cody - wyszeptał James, kiedy przyklękłam przy nim i położyłam jego głowę na moich kolanach. Z moich oczu polało się kilka łez, ale postanowiłam nie tracić zimnej krwi. I tak mieliśmy niedługo umrzeć.
     Obróciłam się. Cody'emu na szczęście nic się nie stało. To nas się tu spodziewali. Zmiechy były zaprogramowane na zabicie nas. Nie spodziewano się nikogo innego.
- Wysłałeś to? - zapytałam przez łzy. Powietrza było już tak mało, że prawie się dusiłam. 
- Tak - odparł. - Uciekamy. 
     Razem wzięliśmy pod ręce, próbowaliśmy uciekać. Utrudniał nam to brak tlenu a także rany, które odnieśliśmy. W powietrzu unosił się pył i zapach krwi. Byliśmy przygotowani na śmierć, ale mimo to nadal mieliśmy nadzieję, że jednak przeżyjemy. 
     Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. 
- Biegnij Cody, może dasz radę dobiec do tunelu zanim skończy się tlen. Ja go wezmę. 
- Nigdy - odparł. - Albo wyjdziemy stąd razem, albo wcale. 
     Powietrze, które usiłowałam łapać prawie zatykało mi gardło, takie było ciężkie. Wszystko ciemniało coraz bardziej, aż w końcu nie widziałam już konturów ściany, nie widziałam schodów. Zaczęłam kaszleć i upadłam na ziemię. Wcześniej złapałam Jamesa za rękę. Ostatnie co wtedy zobaczyłam, to jego spokojny wzrok. Nie mogłam walczyć dłużej.
________________________________
Jest. Przepraszam, że krótkie i beznadziejne, ale nie mam ostatnio głowy do bloga. Za 2 tygodnie będę miała więcej czasu. Ważne, że jest. A blogi obiecuję skomentować, kiedy skończę własnego, czyli niedługo. Wtedy i tak nie będę miała nic więcej do roboty.
Pozdrawiam :)

23 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zdanie "A blogi obiecuję skomentować, kiedy skoñczę wĺasnego, czyli niedługo." Całkiem mnie dobiło...

      Usuń
    2. Przepraszam, ale zawsze musi być jakiś koniec. Co tu dużo mówić. Mam nadzieję, że będzie świetny. Tylko tego chcę ;)

      Usuń
  2. Co się właśnie stało? Pytam serio bo nie mam pojęcia....James, Emily no nie możesz nam tego zrobić, nie zrobisz prawda, nie złamiesz tego fangirlowego serduszka?
    A propo czasu rozumiem, spokojnie, ważne, że i tak coś masz czas pisać :D

    Sobowtóry więc? Bardzo lubię zakręcone akcje a ta mi się bardzo spodobała, i że nie umierały jak ludzie, dobre ułatwienie swoją drogą ;)
    I to "Nigdy - odparł. - Albo wyjdziemy stąd razem, albo wcale. " na koniec mnie rozwaliło, prawie szurałam nosem po monitorze.
    Tak więc dziękuję, że znalazłaś czas pomiędzy wszystkimi treningami i napisałaś ten rozdział :D
    Weny życzę i czasu wolnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, oni przeżyli i jak na razie mają się dobrze. Twoje serduszko moze odetchnąć.
      Dziękuję za życzenie czasu wolnego, które właśnie chyba sie spełniło bo dodałam rozdział :DD
      Dziękuje jeszcze raz i pozdrawiam ^^

      Usuń
  3. Wcale nie jest beznadziejne. Rozpłakałam się. Oni muszą przeżyć. Kocham wszystkie postacie. Proszę nie zabijaj ich!!!
    Czekam na kolejny rozdział. Będę sprawdzać codziennie.
    Masz ogromny talent. Nie wiem jak można napisać coś tak wspaniałego. To zdecydowanie mój ulubiony blog.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak możesz? Ja się tak nie bawie! Śmierć Emili to jeszcze (ledwo) można jakoś przeżyć ale dlaczego zabijesz jego? I to jeszcze jak by tego było mało nie dojadą do kapitolu, a przecież obiecałaś że Em będzie tam walczyć! TO NIE FEIR!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    Nieno, a tak pozatym to bomba! Dosłownie i w przenośni.Nawet nie wiesz jak strasznie się cieszę że ni bowielasz historii z ksiazki. Pomysł żeby wysłać ich do Orzecha był mistrzowski. Oby więcej takich.
    Ostatnia scena ( poza oczywistą oczywistością że była niedopuszczalna jak dla mnie;-)) jest...no...no poprostu taka slodka? Yyy to też ale to nie oto się rozchodzi. Taka... we no nie warzne później ci powiem;-)
    I uwierz mi i moim poprzedniczkom rozdział był super! I to nie są tylko puste frazy:-) ale liczę że ich jeszcze uratujesz bo kapitolu ci nie odpuszczenie!:-)

    Weny i odrobinie wytchnienia życzy załamana tym że już prawie koniec MiaTen ( z anonimka bo siedzę na lekcji).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, ona żyje jeszcze, nie płaczcie :3

      Dziękuję bardzo za te ciepłe słowa, cieszę się, że nadal potrafię coś napisac jak chcę. A twojego bloga przeczytam jak tylko skończę mojego jak już tutaj pisałam, bo z czasem krucho.

      Dziękuję i pozdrawiam <3

      Usuń
  5. Cudowny. Tyle mam do powiedzenia. Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy już tak blisko końca tej historii. Ten rozdział mi to uświadomił. Smutno.
    Genialna akcja z Orzechem. I wejściem do środka. Strasznie mi się podobała ta walka z zmiechami. Emily dawno nie walczyła ;) Wiele Jamesów <333 Chciałabym to zobaczyć. Ale potem go zraniłaś. I znowu było mi smutno. A końcówka rozdziału totalnie mnie dobiła. ONI NIE MOGĄ TAM ZGINĄĆ! JESZCZE NIE! Ktoś musi dobić Snowa i to ma być Emily. Należy jej się za to wszystko co wycierpiała.

    Życzę weny.
    Płaczę, bo nie masz czasu.
    I to prawie koniec.
    ;_;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, akcja ze zmiechami inspirowana blogiem Sandry, to muszę przyznać, dziękuję jej za to bardzo bardzo <3

      Ze Snowem i wszystkim innym jeszcze sprawa otwarta, zobaczymy jak to się potoczy i co jeszcze wymyślę przez te pewnie maksymalnie 3 rozdziały.

      Dziękuję i pozdrawiam :>

      Usuń
  6. O jaciee... :o
    Co za końcówka. Nie mogę się pozbierać.
    Bardzo podobał mi się ten pomysł z tymi sobowtórami. :D To było niezłe. Sama w końcu się pogubiłam. A co dopiero Em i James. Właśnie! Biedny James. Nie zgadzam się, aby oni tam zginęli. I nie zgadzam się na krzywdzenie Jamesa. :D Bo to James. Nasz słodki James....

    Nieźle przeprowadzona akcja w Dwójce. Genialny pomysł. Tylko boję się o naszą parę. Tlen im się kończy. A może skończył? Matko, tylko nie to... ja nie chcę, aby oni ginęli. Nie chodzi o to zadanie, które mieli wykonać dla Trzynastki, ale o nich. Naprawdę lubię Emily. I uwielbiam Jamesa. Co ja robię jak oni umrą? ;-; Nie mam pojęcia.

    Bardzo podobał mi się ten rozdział, ale nie mogę uwierzyć, że zbliżamy się do końca. Właśnie. Przecież Em nie może teraz zginąć, bo musi utrzeć nosa Kapitolowi i zabić jeszcze paru chamów. xD
    Nie mogę się doczekać nexta. :D
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Ps Mam nadzieję, że wpadłaś do mnie i przeczytałaś podziękowania dla ciebie pod końcówką pierwszej części mojego opowiadania. A jak nie to zapraszam gorąco. :D http://76-igrzyska-smierci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. First, dziękuję, bo akcja ze zmiechami byłą inspirowana twoim blogiem, o czym tu nie wspomniałam bo jestem głupia. Wybacz :CC

      Tak, James jest cudowny i kocham go tak samo jak Emily <3 No dobra, może nie aż tak. Wytwór mojej głowy w końcu, więc nie przesadzajmy.

      Jak widać - napisałam następny rozdział i nieumarli. Nie mogłabym ich zabić w taki sposób, byłoby to zbrodnią w stosunku do Was, bo oni muszą umrzeć ładniejszą i bardziej efektowną śmiercią, jeżeli w ogóle.

      Dziękuję bardzo, rozdział skomentowałam i pozdrawiam :3

      Usuń
  7. Ojojo ;-;
    Tyle walki i bólu na nic, ups.
    Weny i obyś nikogo nie zabiła, bo ci Snowa pocztą wyślę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O niee :C
      Ale i tak dziękuję za komentarz, Snowa zachowaj na razie :C :>

      Usuń
  8. Jak ty to robisz? Na ogół nigdy nie ryczę przy blogach a przy twoim ryczę nawet czasem bez powodu!!!! Nie ale tak szczerze to świetne zapraszam do mnie na igrzyska z Clove w roli głównej :) http://clovenaarenie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, chociaż nie ma co ryczeć ;D
      Pozdrawiam, moze ogarnę bloga jeśli znajdę czas :3

      Usuń
  9. Zapraszam na mojego bloga. Nie jest o igrzyskach ale może ci się spodoba
    http://apprentice-rangers.blogspot.com/
    Zapraszam i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spam kilka zakładek dalej, ale hejcić nie będę :)

      Usuń
  10. Cholera, to jedno jestem w stanie powiedzieć. Ten rozdział był jednym z najlepszych w tej części, serio. Siedziałam jak na szpilkach i ogryzłam wszystkie paznokcie lewej dłoni, jak śmiesz mi to robić!? Jak ja mam się teraz ludziom pokazać, no!

    Ale do rzeczy. Boże, końcówka. Cała część była świetna, ale końcówka wbiła mnie w fotel i nie wiem, czy dam radę wstać. Czyli co, zbliżamy się do końca, tak? Nie! Nie zgadzam się! W tym momencie jestem kompletnym wrakiem człowieka, Ems ;< Jak mam z tym dalej żyć, no jak?

    Mam nadzieję, że nie zabijesz ani Jamesa, ani Ems, bo kurczę, tak, jak ktoś powiedział w powyższych komentach, ona ma zabić Snowa za wszystkie swoje cierpienia. Tak ma być i już, ja tego oczekuję, bo na to zasłużyła. Koniec kropka.

    Wybacz mi beznadziejny komentarz, ale we wtorek piszę pilotażową maturę z polaka, polonistka zasypuje mnie pracą i ledwo mam czas podrapać się po policzku.
    xoxo, Loks.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak myślisz, bo naprawdę ciężko i długo mi się go pisało. Dobrze jest wiedzieć, że da się pisać coś dobrego bez weny.

      Ta, zbliżamy sie do końca, co zrobić. Jeszcze max 4 rozdziały, więcej nie przewiduję niestety.

      Ok, każdy może czegoś oczekiwać, ale nie wiem jeszcze co zrobię. SIECZKA_W_GŁOWIE :CCC
      W co ja się wpakowałam, no? :/

      Ok, spoko, ja też nie mam czasu.
      Dziękuję :>

      Usuń
  11. Poraził mnie często popełniany przez Polaków błąd frazeologiczny "trudny lub ciężki orzechy do zgryzienia" Orzech w tym związku powinien być twardy :) A więc zdanie powinno brzmieć: " Po zakończeniu Mrocznych Dni to tutaj Kapitol wybudował centrum dowodzenia, była to wielka góra, którą Plutarch nazwał "Orzechem", od "TWARDEGO orzecha do zgryzienia", bo nikt nie miał pomysłu, jak się do niego dostać. " Taka mała dygresja :) Rozdział genialny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mi tak nie pasowało, ale przeciążony mózg, co zrobić.
      Przepraszam :/

      Usuń