niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział XVI

Wszystko mnie bolało. Miejsce noclegowe, które wybrałam, nie było najlepszą możliwością, ale chyba nie czułam się na siłach wejść na drzewo. Po tej nocy nie było wiele lepiej. Huczało mi w głowie, wręcz słyszałam krew, płynącą w moich żyłach. Byłam spragniona. I głodna. Oprócz tego w mojej głowie siedziała jedna myśl: wspomnienie śmierci chłopaka. Wspomnienie mojej zawziętości i żądzy krwi. W końcu nie musiałam go zabijać. Po prostu potraktowałam to wszystko jak jakąś grę, w której ja nabijam tylko punkty, a wszystkie ofiary będą żyć znowu, kiedy wcisnę "replay". Nic z tego. Miałam tylko jedno życie, i w tej chwili ta myśl ciążyła bardziej niż zwykle. Co ja myślałam, że jestem niezniszczalna? Pewnie tak. Że jestem lepsza od reszty, że poradzę sobie ze wszystkim. I jak dotąd owszem - radziłam sobie. Ale miałam na uwadze, że w każdej chwili zza drzewa może wyskoczyć Travis i postanowić, że da mi nauczkę. Jedyną i słuszną. Jakaś część mnie byłą skłonna przyznać, że być może miałby rację. Może na to zasługiwałam. Ale ta druga nadal przekonywała mnie, że jestem po prostu szesnastolatką, która usiłuje przeżyć. Ze wszystkich sił. 
Pragnienie nie ustępowało, musiałam otworzyć oczy. Zrobiłam to niechętnie, początkowo zaślepiona przez blask dnia. Uniosłam się na obolałych rękach i spojrzałam na plecak. Trzymałam go pod ręką, jakbym się do niego przytulała. Zrobiłam to nieświadomie, ale na pewno było to dla niego najbezpieczniejsze miejsce. Rozsunęłam zamek i zaczęłam szukać butelki. Niestety moje palce nie mogły na nią natrafić. Spojrzałam do środka. Nie było jej. Rozejrzałam się wokół siebie - też nic. Ktoś ją ukradł. Tego byłam prawie pewna. Pozostawało pytanie - jak? I czemu nie wziął reszty rzeczy? Zaczęłam sobie przypominać, co zrobiłam przed snem. Na pewno piłam. I prawie na pewno nie schowałam butelki z powrotem do plecaka. To wyjaśniało, dlaczego reszta przedmiotów była w środku. Osoba, która mnie okradła nie spróbowała mnie zabić, a więc musiałam coś przedstawiać dla reszty trybutów - i byłam tym faktem bardzo ucieszona. 
Siedziałam na trawie jeszcze jakiś czas, aż w końcu mój mózg zaakceptował ten fakt. Zareagowałam bardzo dziwnie - uderzyła mnie fala złości. Nagle szarpnęłam się, zarzuciłam plecak i zacisnęłam palce na nożach. Nie miałam zamiaru leczyć ran po wczorajszym dniu, chciałam zabijać. Zabijać, tak po prostu. I nie obchodziło mnie już czy moje następne ofiary mają rodziny i miłości. Mieli umrzeć wszyscy. Tak jak Patrick.
Myśl o nim każe mi się zatrzymać. Żądza mordu odpuszcza, na jej miejsce wchodzi pragnienie. Chowam noże i wyciągam jabłka. Już prawie zgniły, przez wilgoć, w jakiej się poruszam. Dlatego musiałam zjeść oba. Wiedziałam, że nie było to mądre, ale nie miałam wyboru.
Kiedy skończyłam jeść drugi owoc, ruszyłam w drogę. Niezupełnie wiedziałam gdzie iść, ale na arenie kierunek nigdy nie był pewny. Liczyło się znalezienie wody. Albo kogoś, kto ma wodę. Druga perspektywa w tamtej chwili wydawała mi się bardziej pociągająca. Mimowolnie skierowałam się w kierunku Rogu. Wiedziałam, że są tam zawodowcy i ogólnie - ludzie, którzy nie mrugnęli by okiem, zadając mi najboleśniejszą śmierć ze wszystkich. Ale nie bałam się. Chciałam kogoś zabić, albo umrzeć. Zabawne, jak zmienił się mój plan.
Nagle zaczęłam biec. Prawda, że było to najgłupsze, co w tamtej chwili mogłam zrobić, ale nic nie mogłam na to poradzić. Chciałam po prostu biec. Poczuć się... wolna? Dobijał mnie fakt, że jestem jak więzień pod kopułą. Że teren gdzieś się kończy, a ja nawet nie wiem gdzie. Że w każdej chwili mogłam trafić na osłonę i umrzeć - tak po prostu. Ale rozpędziłam się i biegłam coraz szybciej. Aż zatrzymał mnie huk armaty.
Ktoś właśnie umarł.
Obserwowałam niebo. Dopiero po kilku minutach podleciał poduszkowiec, zabierając ciało jakiejś dziewczyny. Choć do jej płci nie byłam pewna, umarła po drugiej stronie areny, widziałam tylko zarys sylwetki.
Miałam dosyć prosty wybór - rzucić się w wir walki i zaspokoić pragnienie krwi, czy zachować resztki instynktu samozachowawczego i uciec? Choć pierwsza możliwość wydawała się kusząca, tak istniało ryzyko, że mogli to być Travis i Liam. Wtedy raczej miałabym marne szanse na przeżycie.
A co zrobiłby Erick na moim miejscu? Od razu po tej myśli, skrzywiłam się. Jakby nie było, zdecydowanie chętniej zrobiłabym to, czego on w życiu by nie wybrał. Uśmiechnęłam się i zaczęłam biec w stronę odlatującego poduszkowca.
Im szybciej biegłam, tym bardziej chciało mi się pić. Niestety nie zauważyłam dookoła żadnego zbiornika wodnego ani trybuta, który mógłby posiadać wodę. Ogólnie, czułam się, jakbym na tej arenie była sama.
***
Biegłam już wystarczająco długo. Znalazłam się w miejscu, w którym chciałam się znaleźć. Wyglądało, jak po szamotaninie. Na środku wielka plama z krwi, włosy... Przymrużyłam oczy. Nie bardzo chciałam na to patrzeć.
- Co cię do nas sprowadza, ślicznotko? - Zadrżałam. Miałam racje, to był Travis, któż inny?
Nie chciałam się odwrócić. Wiedziałam, że wkopałam się, i to mocno. Jednak nie chciałam patrzeć w jego twarz. Jednak strach był na drugim planie. Opanowała mnie złość, z powodu tego sformułowania. Wskazywało ono, że jestem jakąś idiotką, która nie radzi sobie z bronią.
- Ślicznotko? - Powtórzyłam cicho. Jakoś nie mogłam się odnieść do tej sytuacji w innych słowach.
Odwróciłam się na pięcie. Travis stał tam, trzymając miecz w ręce, a noże zawieszone na pasku. Wiele ich już brakowało.
- A więc jednak się skusiłaś - nie podszedł bliżej, choć wszystko na to wskazywało. - I wreszcie mogę cię zabić.
Zacisnęłam palce na nożu. Wiedziałam jednak, że nie mam większych szans. Zastanawiało mnie tylko jedno.
- Gdzie jest Liam? - Nie wiem, dlaczego o to zapytałam. Byłam pewna, że nie zginął. Nie mógł. To w końcu ja miałam go zabić.
- Stęskniłaś się? - Usłyszałam głos, nieco cichszy, niż Travisa. Liam też tu był.
- Skoro już to wyjaśniliśmy to... - przerwał Travis. - Zaraz, skąd wiesz, że on jest ze mną?
No tak, on nie miał pojęcia jak dużo wiem o sytuacji na arenie.
- Mam swoje źródła - mruknęłam, nie dając po sobie poznać, jak bardzo jestem przestraszona. A bałam się cholernie. Byłam przekonana, że to już koniec.
- Mało ważne - odpowiedział. - Może zapytam cię o to, kiedy już będziesz jedną nogą na drugim świecie, a ja, po długim czasie, wspaniałomyślnie skrócę twoje agonie. Ale tylko wtedy, kiedy już będziesz błagała o śmierć.
Wzdrygnęłam się, ale nic nie odpowiedziałam.Pozwoliłam się otoczyć ciszą. Pomyślałam chwilkę o wszystkim co przeżyłam w życiu. Mało tego było. Ja nadal desperacko chciałam żyć.
- Wiem, że gadać umiesz - pozwoliłam sobie na kpiący uśmiech. - Ale nie zauważyłam, byś potrafił walczyć.
W tej chwili w moją stronę pofrunął nóż. Rzucał bardzo dobrze. Na szczęście ostrze przebiło tylko materiał mojej kurtki i przygwoździło mnie do drzewa. Bez zastanowienie wyjęłam go stamtąd i wzięłam w drugą rękę.
- Dzięki za nóż, Travis - powiedziałam. - Naprawdę nie musiałeś...
Wyjął miecz. Teraz i ja byłam pewna, że niedługo się to skończy. Mimo wszelkich przeciwwskazań zaczęłam biec w jego stronę i, przy pomocy obu ostrzy, odparłam jego atak. Zepchnęło mnie trochę do tyłu. Był znacznie silniejszy ode mnie. Nie wiem jak to zrobiłam, ale nie przewróciłam się. Musiałam biec, żeby nie trafił. Odbiegłam kilka metrów do tyłu i rzuciłam nóż. Zrobił unik. Mogłam przewidzieć, że tak się stanie. Wtedy on również zaczął biec. Za mną. Ja jednak nie chciałam, by zamieniło się to w grę w kotka i myszkę. Wolałam umrzeć w walce, niż w trakcie ucieczki.
- No, no, Emily - powiedział, kiedy już kończyły mi się pomysły. - Wygląda na to, że nie będę musiał nawet wołać twojego kolegi.
Dostałam mocny cios w twarz. Przewróciłam się. Poczułam, jak przygwoździł mnie do ziemi. Potem widziałam już tylko jego twarz. Wyciągnął miecz.
- A teraz Panem zobaczy, kim naprawdę jest Emily Saws.
Wbił miecz w moją rękę. Poczułam falę bólu, ale nie krzyczałam. Pozwoliłam mu rozejść się po całym ciele. Szybko oszacowałam straty. Nie było najgorzej, mogłam jeszcze z tego wyjść. Ale czułam, że na tym się nie skończy.
- I jak bardzo się nie liczy - dodał i uniósł się lekko, żeby zadać mi śmiertelny cios. Jakby z naskoku, nie mogłam tego wtedy zrozumieć.
Tyle mi było trzeba. Zdrową, prawą ręką chwyciłam jeden z noży przy pasku, i wbiłam w jego bok. Zawył z bólu, podczas gdy ja walnęłam go jeszcze prawą pięścią i zaczęłam uciekać. Łatwo nie było, rana w ręce bolała koszmarnie, a krew, z niej spływająca, mogła zaprowadzić Liama do mnie. Albo i Travisa. Bo cios, który zadałam, na pewno nie był śmiertelny.
Nie miałam siły by biec. Poddałam się po kilku minutach. Położyłam się w jakichś krzakach i zaczęłam płakać. I płakałam tak przez kilka chwil, czasu nie liczyłam. Czułam tylko ból i pragnienie. Mój język wysechł na wiór.
Moją deską ratunku powinni być sponsorzy. Nie wierzyłam, że żadnych nie miałam. Po tym ile ludzi zabiłam, i jaką sensację wzbudziłam, powinni na mnie stawiać. A nawet jeśli nie na lekarstwo, to powinno starczyć chociaż na butelkę wody. Erick widział, że umieram. Lora też. Wiedziałam, że zasadniczo wszystko zależy od niego. Zrezygnowałam z jego pomocy. Ale on miał obowiązek, wysyłać mi prezenty. Albo chociaż spełniać to, co kazała mu Lora. Jednak nie doczekałam się żadnego spadochronu.
- Pieprz się, Erick - powiedziałam wystarczająco głośno, by usłyszała to najbliższa kapitolińska kamera, po czym zapadłam w sen.
__________________
I z dedykacją dla Clove Allison, która czyta te moje wypociny od początku, dziękuję Ci z całego serca :* I przepraszam wszystkich innych, którzy tu zaglądają, że długo nie pisałam, ale szkoła, szkoła, szkoła.

11 komentarzy:

  1. Świetny blog. ; )
    Przeczytałam jednym tchem. Urzekła mnie historia Emily. Mam nadzieje, że przeżyje. Jak sama mówiła, wolałaby zginąć w walce niż ociekając.
    Gr, niech temu Liam'owi się oberwie. -.- Wkurza mnie. I bardzo dobrze opisujesz walkę emocjonalną jaka toczy się w głowie Emily. : D
    Będę tu zaglądać. ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wszystkie rozdziały Twojego opowiadania i muszę Ci powiedzieć, że z pewnością masz talent i chęci. Rozdziały nie są przytłaczająco długie, wręcz w idealnych długościach. Czytałam z przyjemnością, Twoja Emily jest wyrazista, rozwija się. Dodaję do linków i z chęcią będę wpadać. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. Dziękuję bardzo za dedykację
    2. Kolejny świetny rozdział. Brak mi słów :)
    3. Ty to nazywasz wypocinami?! To twoje cudowne opowiadanie?! Którego czytanie sprawia mi tyle przyjemności. Skoro to są wypociny, to moja twórczość to wypociny do potęgi... Jesteś świetna, uwież mi

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Nie wiem co napisać. Wpada mi do głowy tylko jedno. Błagam niech ona przeżyje :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Droga Emily. Po powrocie mojej mamy z Niemiec, będę czytać Igrzyska Śmierci, tak więc będę obeznana w tym temacie. Obejrzałam film, ale jak wiadomo nie oddaje on całej książki i jej uroku. Tak więc jeśli chcesz, możesz zgłosić się do Wolnej Kolejki, a ja powiadomię Essence, że ocenię Twój blog. Jeśli taka opcja Ci odpowiada - napisz na Szczerej Krytyce.

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na Teatralną Naganę po odbiór oceny ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Okey, u mnie pierwsza notka. Zapraszam. ; )
    http://amor-vincit-omnia-carpe-diem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam takie pytanie (przepraszam, że znów zaśmiecam Ci bloga, ale chciałam, aby komentarz został zauważony) - czy pojawi się jeszcze jakiś rozdział/epilog? Bo jeśli blog wkrótce miałby zostać zakończony, to dobrze by było, żebym oceniła wszystko, prawda? ;) Potrzebuję odpowiedzi, żeby nie skończyć oceny na powyższym rozdziale.

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  9. Czesc . Nie mam tu konta i w sumie przypadkiem znalazlam twojego bloga ale powiem ci ze serio masz talent . Opowiesc emily jest baardzo wciagajaca . Osobiscie nie przespalam calej nocy bo tak pochlonelo mnie czytanie. Wiem ze moje slowa pewnie sie nie licza bo czytasz takich komentarzy duzo ale musialam wyrazic moje zdanie; ))) piszesz tak fantastycznie ... e mi brakuje slow: ) pozdrawiam basiia.w.

    OdpowiedzUsuń
  10. Boże to wszystko jest świetne ! ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. - Pieprz się.
    OMG. No wiecie co, a byłam już pewna, że jakiś prezent spadnie jej z nieba. No czemu nikt jej nie pomógł?! Hę. Bidulka tyle się namęczyła, o mało co nie zginęła a ten bawi się w małe, obrażone dziecko. Haymitch mógłby jej pomóc, o! To jest myśl.
    Liam. Czemu był taki nieobecny podczas walki? Mam wrażenie, że jeszcze nabroi.
    Pozdrawiam, Faith.

    trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń