niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział XX

Szybko odzyskałam pełnię sił, po ranach nie pozostało ani śladu. Biegałam już prawie tak szybko jak na początku, wszystko wracało do normy. Starałam się zapomnieć o Nathanie, i cóż - chyba mi się to udało. Bez względu na to jak go polubiłam, to ja miałam wrócić do domu - nie on. Do tej pory nawet nie zastanowiłam się jak będzie wyglądać moje życie po Igrzyskach, ale też jak dotąd nie mogłam uwierzyć w to, że mogę wygrać. A jednak. Z ofiary stałam się myśliwym. I taki był mój cel, zabić całą resztę. W moich myślach pomijałam Nathana, chciałam, żeby ktoś inny go zabił. W obecnym stanie jednak nie mogłam wykluczyć, że sama bym to zrobiła. I to właśnie było najgorsze.
Arena wydawała się dziwnie pusta, w zasięgu mojego wzroku nie było żadnego trybuta. Weszłam na najwyższe drzewo jakie rosło w okolicy i rozejrzałam się. Żadnych śladów życia. Travis najwyraźniej nie skusił się na moje ognisko, a szkoda. Korzystając z okazji zjadłam część zapasów i wykąpałam się w rzece, którą wypatrzyłam z drzewa. Wątpiłam, aby ta woda nadawała się do picia, a wyglądać jakoś trzeba nawet, jeśli lada chwila można wrócić do domu w drewnianym pudle.
Byłam znudzona ciągłym bieganiem wte i wewte. Oparłam się o nagrzany słońcem kamień i zamknęłam oczy, co raczej nie było mądre w obecnej sytuacji. Ja jednak wierzyłam, że wokół nikogo nie ma, i chyba słusznie. Jakaś część mnie chciała, aby ktoś się pojawił, upiekłabym dwie pieczenie na jednym ruszcie - zabiłabym nudę i tego kogoś.
Po paru minutach coś zaczęło się zmieniać. Słońce zniknęło z nieba prawie całkowicie, zastąpiły je ciemne chmury. Zerwał się zimny wiatr i wszystko zaczęło wyglądać zupełnie inaczej niż wcześniej. Organizatorzy manipulowali w pogodzie bardziej niż zwykle. Wstałam, zakładając plecak. Wyciągnęłam nóż, ale miałam przeczucie, że to nie będzie nic, z czym mogłabym się zmierzyć używając broni. Przygotowałam się do biegu, nie wiedziałam jednak, w którą stronę przyjdzie mi biec. 
Niebo rozdarła ogromna błyskawica, za kilka sekund grzmot dotarł do moich uszu wywołując ogromny ból. Upadłam na kolana. To nie była zwykła burza.Wstałam, mimo to. Zaczął padać deszcz. Woda niestety nie powstrzymywała odgłosów, za każdym razem bolało coraz bardziej. Czułam się, jakby mój mózg miał za chwilę eksplodować. Zaczęłam biec szybciej, chociaż było to bezsensu. Burza panowała na terenie całej areny, więc nie mogła zachęcić mnie do przejścia w inne miejsce i trafienie na trybuta. Nie o to tu chodziło.
- Trybuci!
Na niebie ukazał się obraz Claudiusa Templesmith'a, a ja usłyszałam jego tubalny głos.
- Jak się już pewnie domyśliliście, ta burza nie jest zwykła. Zabije każdego, kto będzie w jej zasięgu dłużej niż, mniej więcej, godzinę. Ogólny czas zależy od odporności danego trybuta. Jest jeden sposób, by temu zapobiec. Muszą zginąć dwie osoby. Jeżeli nie pozabijacie ich w ciągu godziny, zabije je burza.
Nie wiedziałam czy jestem w gronie tych odporniejszych. Nikt nie wiedział. To był jedynie okrutny sposób organizatorów do zmuszenia nas do walki.
- Macie godzinę. I niech los zawsze Wam sprzyja!
Mój śmiech przerwał dopiero grzmot. Ostatnia sentencja zabrzmiała w tym momencie wyjątkowo sarkastycznie. 
Zaczęłam biec w kierunku Rogu, chciałam uwinąć się z tym w ciągu godziny. Miałam przeczucie, że Travis też nie próżnuje. I wydawało mi się, że w przypadku nie znalezienia nikogo zabije Liam'a. Tego jednak nie chciałam - wolałam sama go zabić.
Przystanęłam i rozejrzałam się. Nie byłam pewna czy kogoś spotkam, raczej miałam małe szanse. Wyjście z ukrycia w takiej chwili było samobójstwem. Przebiegłam jeszcze parę kroków, ale coś mi nie grało. Usłyszałam huk grzmotu, a zaraz potem krzyk dziewczyny. Przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam jeszcze 40 minut, ofiara byłaby dla mnie uśmiechem losu.
- Wyjdź z ukrycia! - Krzyknęłam w jedynie mi znaną stronę. - Przecież i tak zginiesz!
Nie wydawała się odporna na grzmoty.
- Naprawdę, załatwię to szybko! - Zapewniłam, choć brzmiało to bardziej jak groźba.
Dziewczyna raczej nie była zainteresowana. Trzymałam nóż w pogotowiu.
- Może się jakoś doga...
Poczułam ciężar na plecach, wskoczyła na mnie. Szybko oceniłam sytuację - nie miała żadnej broni, jej skok był tylko desperacką próbą ocalenia życia. Objęła moją szyję palcami, ale nie umiała dusić. Jej palce zatrzymały się na moich ścięgnach, nie czyniąc mi żadnej krzywdy.
Dźwignęłam się i rzuciłam na plecy. Szybko ściągnęłam plecak i wyciągnęłam drugi nóż. Pierwszy zgubiłam, kiedy na mnie wskoczyła. Próbowała się podnieść, ale wyjątkowo mocny grzmot przyprawił ją o drgawki.
- Nie, proszę! Nie zabijaj mnie! - Wyszeptała, szamocąc się.
Przygwoździłam jej nogi i przyłożyłam nóż do gardła.
- Dobrze wiesz, że to nie ode mnie zależy - odparłam nie okazując litości. 
Obrzuciła moją twarz bolesnym spojrzeniem.
- Emily Saws - ona też znała moje imię. 
- Tak - wyszeptałam, nie wiedząc, dlaczego to robię. 
Skinęła ręką. Chciała powiedzieć mi coś do ucha. Przysunęłam się.
- Podczas Tournée Zwycięzców powiedz mojej matce, że ją przepraszam - zawahała się. - I zabij mnie bezboleśnie. Proszę.
Położyła się na ziemi, odsłaniając długą szyję.
- Dobrze - szepnęłam, raczej sama do siebie. 
Zamknęłam oczy i podcięłam jej gardło.
Nie zrobiłam jednak tego tak jak zawsze, nie z całą surowością. Szybki ruch i było po wszystkim, ale jednak  do końca toczyłam walkę w samej sobie. Ta dziewczyna zostawiła w swoim Dystrykcie matkę, z którą najwyraźniej nie była w dobrych stosunkach. Mogłam tylko domyślać się o co poszło, ale jedno było pewne - już nigdy nie będzie im dane rozwikłać sporu. Stałam się zabójcą, przyczyną tego stanu. Czy fakt, że musiałam to zrobić usprawiedliwiał mnie chociaż trochę?
Miałam jeszcze pół godziny, żeby załatwić drugą osobę, ale jak na razie nie dałam rady się podnieść. Deszcz moczył mi włosy i ubrania, myśli zagłuszały huk armaty. Pół godziny, Emily, inaczej możesz umrzeć. Nie chciałam pozwolić organizatorom jej zabrać. Wróciłam jeszcze do jej słów, tych o Tournée. Była przekonana, że wygram. Miałam robotę do wykonania, a jak na razie nie potrafiłam poradzić sobie nawet z własną psychiką. Byłam tam, żeby zabijać. 
***
Czas leciał, a ja nadal nie mogłam się ruszyć. Do końca odliczania pozostało jakieś dziesięć minut. Bolało coraz bardziej. Wstałam, zarzuciłam plecak i pobiegłam. Wyłączyłam myśli, myślenie o przeszłości. Byłam całkowicie skupiona - skupiona na celu. Albo ja miałam kogoś zabić, albo ten ktoś zabije mnie. W każdym razie jedna osoba miała zginąć w ciągu następnych dziesięciu minut, ta myśl wystarczająco mnie motywowała. Szczerze mówiąc, nawet miałam nadzieję, że to Travis wykona za mnie robotę. Najwyraźniej jednak uznał się za silnego i założył, że i tak nie umrze. Możliwe, że stałam się jedyną osobą na arenie, która była zmotywowana na tyle, żeby zabić jeszcze kogoś za wszelką cenę. I nie dlatego, że uważałam się za słabą. Nie, to nie tak. Dlatego, że Nathan był. Miałam przeczucie, że to właśnie on zginie w ostateczności. W zasadzie powinnam się z tego cieszyć, jednak nie potrafiłam. Nie potrafiłam tak po prostu go na to skazać. 
Znowu lasem zawładnęła ciemność i chłód. Żadnego życia. Miałam małe szanse na spotkanie kogokolwiek. Czułam, jakie to okropnie niesprawiedliwe, że tylko ja wzięłam sprawy w swoje ręce. Nerwowo spoglądałam na poduszkowiec, na którym odliczany był czas. Dwie minuty. 
- Jest tu kto? - Zawołałam. Chciałam, żeby ktoś tu był. I mógł tu być nawet Travis.
Nikt mi nie odpowiedział. Grzmoty robiły się coraz częstsze, coraz bardziej bolesne. Prawie czułam, jak mój mózg wyrywa się spod czaszki. Zatrzymałam się i ukryłam twarz w dłoniach. Dziesięć sekund. Nie mogłam już nic zrobić. Huk armaty.
***
Nie zginęłam. Nie byłam najsłabsza. To było do przewidzenia. Nie wiedziałam kto był drugą zabitą osobą. Na myśl o Nathanie poczułam ucisk w klatce piersiowej. Wiedziałam, że nie powinnam tak reagować. Na niebie pojawił się poduszkowiec, na którym wyświetlały się zdjęcia zabitych. Pierwszą osobą była ta dziewczyna, którą zabiłam. Pochodziła z Szóstki. Drugą osobą nie był Nathan. Chłopak z Trójki, najwyraźniej najsłabszy z nas wszystkich. Grzmoty ustąpiły i wyszło słońce. 
Miałam krew na rękach. Niespecjalnie mnie to zdziwiło, ale nie lubiłam tego stanu.
- Dziewięć - powiedziałam sama do siebie. Nie bolało aż tak bardzo, jak kiedyś.
Zostało pięć osób - ja, Nathan, Travis i Liam oraz Monique. Zwiastowało to bardzo szybki koniec. A ja nie zamierzałam się jemu biernie przyglądać.
___________________________
Tak, w tym tygodniu mam nieprawdopodobne tempo. Po prostu nie mogłam czekać, żeby to wstawić. Zbliżamy się do Wielkiego Finału. I stąd wychodzi moje pytanie do Was - mam podzielić go na dwie części czy może opublikować jedną dłuższą, ale w późniejszym terminie? Bo nie wiem do końca. A tak poza tym - Wesołych Świąt i miłego czytania ;)

6 komentarzy:

  1. Podziel na dwie części i pomęcz nas trochę :D Tak jak ja to zrobiłam hehehe
    Rozdział powalający i niesamowity. Pomysł z burzą świetny, czemu ja takich nie mam :(
    Wesołych Świąt

    P.S. Raczej do nowego roku nie będę miała możliwości komentować, bo wyjeżdżam, ale obiecuję, że szybko nadrobię straty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy ktoś Ci o tym mówił, ale świetnie opisujesz sceny walki. Naprawdę, siedziałam i czytałam, nawet muzykę wyłączyłam (co jak na mnie jest niespotykanym wręcz zjawiskiem). Rozdział bardzo mnie wciągnął. Było dużo akcji, krew się lała strumieniami, czyli tak, jak na Igrzyska Śmierci przystało.
    Na arenie zostali tylko wrogowie Emily, no i Nathan. Nie zazdroszczę.
    Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał.
    Radzę dodać Ci rozdział ostatni w dwóch częściach. Jeśli zakończysz je efektownym cliffhangerem, to no cóż podręczysz nas :P
    Wesołych Świąt, szczęśliwego Nowego Roku, i niech los zawsze Ci sprzyja! :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. Nie mogę się doczekać finału. Jak na moje możesz być jednoczęściowy. Ale zrobisz jak uważasz. : 3 Po za tym spodobała mi się walka wewnętrzna w Emily : na początku nie chcę zabić Nathana, marzy by ktoś to zrobił za nią, potem mówi, że umiała by go zabić, a potem robi wszystko (szuka trybuta do zabicia) by on przeżył. Nie mogę się doczekać zakończenia. : D Lubię takie sprzeczności w ludziach to dodaje im realności. Tak czy siak świetny rozdział. Wesołego Nowego Roku ! I dużo weny. ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć,
    z góry przepraszam, że dopiero teraz zabrałam się do tego bloga (no i przy okazji bardzo żałuję), ale byłam trochę zajęta w związku ze świętami.
    Na dzień dzisiejszy mam niewiele do powiedzenia, bo przeczytałam tylko obecny rozdział, chociaż spodobał mi się tak bardzo, że zachciałam napisać, co o nim sądzę.
    Po pierwsze nie widzę żadnych błędów - ortograficznych, gramatycznych ani logicznych. Wszystko jest sensowne. Do tego bardzo realistycznie napisane. Osobiście jestem fanką wszelkich opisów, a już w szczególności przeżyć wewnętrznych. Twoje są bardzo realistyczne i bardzo dobrze oddają uczucia bohaterki. Masz ładny styl, lekkość, czego chcieć więcej? Ja chciałabym przeczytać wszystkie rozdziały od początku, ale nie wiem, kiedy uda mi się to zrobić. Postaram się nadrobić je najszybciej jak się da i najwyżej jeszcze wtedy coś skomentuję ;).
    Byłoby mi miło, gdybyś informowała mnie o nowych postach. Zaraz dodam Cię do polecanych! ;)
    Pozdrawiam ciepło! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziel na 2 części a pozatym świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  6. Chcąc nie chcąc zdziwiło mnie, że Nathan tak długo przetrwał. Dobre dziecko, ale później jeszcze gorzej przyjdzie mi go opłakiwać. Chęć mordu Emily mnie przeraża, ale podziwiam ją bardzo. Wewnętrzna walka pokazuje, że wciąż ma cząstkę tej dziewczyny zakochanej (nieświadomie) w swoim przyjacielu. Nie powinnam czytać tego wszystkiego naraz. To był bardzo zły pomysł, a moje serce już ledwo wytrzymuje. Dziękuję bardzo za taki uczuciowy rollercoaster <3
    Pozdrawiam, Faith.

    trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń