piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział V

Kapitol. Przyglądałam się temu wszystkiemu ze zdziwieniem malującym się na twarzy. Budynki miały więcej niż dwa piętra, a do ich budowy zostały użyte materiały, o których nigdy nawet nie słyszałam. Ludzie, widząc nasz pociąg, machali wesoło. Tak, jasne, teraz nas uwielbiają, a potem będą patrzeć na naszą śmierć. Ich ubrania były dziwne, zakładali na siebie tego tyle, że wystarczyłoby na wyposażenie wielodzietnej rodziny. Inni z kolei mieli na sobie tyle co nic, odkrywali bardzo dużo. Każdy obowiązkowo miał na głowie kolorową fryzurę, wręcz prześcigali się w wymyślnych pomysłach. Nie rozumiałam tego. Oczywiście wielokrotnie wyobrażałam sobie Kapitol, ale nigdy w ten sposób. Nie mieściło mi się to w głowie, nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić takich luksusów. Z jednej strony było to wspaniałe, z drugiej straszne. Ludzie w Dystryktach przymierają głodem, podczas gdy Kapitolińczycy jednego dnia wydają tyle, co mieszkaniec Dystryktu przez rok. Aura wspaniałości bezpowrotnie zniknęła. Teraz ich nienawidziłam. Tych ludzi i ich próżności. Gdyby nie oni, nie byłoby Igrzysk. Kto by wydawał tyle środków na coś, czego oni nie chcieliby oglądać?
Kątem oka spojrzałam na Liam'a. Chyba ćwiczył uśmiechy do szyby. Moim zdaniem wyglądał jak idiota, ale mój gust raczej różni się od gustu Kapitolińczyków. Najwyraźniej dopiero mnie zauważył.
 –  Hej Emily! - powiedział.
 –  Cześć – wymusiłam uśmiech, a przynajmniej tak mi się wydawało.
 –  Jak się czujesz? - Próbował zagadnąć.
 –  Genialnie, a jak mam się czuć? - Zironizowałam.
 –  To świetnie, ja też – uśmiechnął się.
Denerwowała mnie płytkość jego myślenia. Nienawidzę takich osób, niedostrzegających niczego oprócz siebie. Nie wiedziałam, jaka będzie moja taktyka, ale na pewno nie będę chciała z nim sojuszu.
Zaczął machać i szczerzyć się. Ja w sumie też chciałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam.
 –  Zabrali mi Patricka – myślałam – Nienawidzę ich.
Spojrzałam na Liama z najwyższą dozą pogardy, na jaką mogłam się wysilić i tym samym spojrzeniem potraktowałam ludzi za oknem
 –  Nie uśmiechasz się, nie machasz? - zdziwił się Liam – Oni mogą być potencjalnymi sponsorami!
 –  Nie zależy mi na sponsorach – zaoponowałam – Będę
polegać na własnych umiejętnościach.
Udając, że jestem lepsza, niż w rzeczywistości dodawałam sobie pewności siebie. Taka miałam być. Grać. Być najlepsza. Zabijać, jakbym robiła to całe życie. W końcu zgłosiłam się sama. Muszę umieć zabijać.

Jeszcze w pociągu wydawało mi się, że kamery śledzą każdy mój krok. Odgarnęłam włosy, starając się wyglądać w miarę dobrze i odetchnęłam, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Miałam się uspokoić i sprawiać wrażenie, że nie czuję pogardy do tych ludzi. Po kilku chwilach światło zalało moje oczy. Usłyszałam tłum wiwatujących ludzi. Tak, tłum ludzi wiwatujących na MÓJ widok. To była dla mnie zupełna nowość, nigdy nikt nawet nie cieszył się, widząc mnie, a tutaj  –  taka niespodzianka. Oczywiście wiedziałam, że to oni będą patrzeć na moją śmierć, jeżeli ona nastąpi. Ta informacja skutecznie powstrzymała mnie od rozdawania sztucznych uśmiechów i machania do tłumu. W porównaniu z Liam'em, wyszłam zimno i nudnie. Jak w rzeczywistości. Chciałam po prostu zejść z obiektywu kamer, mieć spokój i ciszę. Moje życzenie miało się niestety spełnić dopiero za jakiś czas. Niemal słyszałam głos Ceasar'a  –  A to nasza Emily Saws, jedyna, jak dotąd, ochotniczka z Dziesiątki! Ona na pewno trzyma jakiego asa w rękawie! Nawet jeśli, to mylił się. Nie miałam żadnego asa. Byłam po prostu głupią idiotką, nie szanującą swojego życia. 
Przyśpieszyłam tempa i pchnęłam drzwi. Czułam na sobie wzrok kamer, tych tysięcy ludzi zastanawiających się, czy oddać na mnie pieniądze, pomóc mi. Najwyraźniej trybutka z Dziesiątki nie lubi publicznych wystąpień, ale to na pewno minie. Trema. Nie, nie trema. Pogarda. Pogarda dla tych wszystkich ludzi. Wręcz wbiegłam do windy i stanęłam pod ścianą, odwracając wzrok. Kiedy reszta doszła, ktoś przycisnął przycisk oznaczony numerem dziesięć. 
 – Emily...  –  zaczął Eric, ale uciszyłam go skinieniem ręki. Nie chciałam z nikim rozmawiać, nikogo słyszeć. Miałam przed oczami martwe ciało Patrick'a.

3 komentarze:

  1. Kocham ten rozdział!! Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zpraszam na moje blogi. Może ocenisz moje pomysły. Podaję linki i dodaję twojego bloga do obserwowanych :)
    www.clovehungergames.blogspot.com
    www.spiewkosoglosa.blogspot.com
    Weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje serce boli. A to dopiero początek mojego nadrabiania. Jak myślisz, jak się z tym czuję?
    Emily to taki badass jakich mało i kocham Cię za stworzenie takiej bohaterki. Widzę, że sarkazm to jej chleb powszedni, chwali jej się to, chwali. Nienawiść do Kapitolu też się chwali. Płytcy ludzie, ale co taki biedny człowiek z Dystryktu na to poradzi? Biedn Emily. Wspomnienia cały czas do niej powracają, a wspomnienia są najbardziej bolesne.
    Pozdrawiam, Faith.

    http://trybuci-dystryktu-czwartego.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń