wtorek, 7 czerwca 2011

Pożegnanie

"Zabijmy wszystkich, to nikomu nie będzie smutno"
                                          ~ ja

- muzyka, chyba, że ktoś nie chce płakać, bo ja będę płakać na bank.
                                                 

     Już trzymam łuk w pogotowiu, bo coś czuję, że po tej końcówce wiele z was będzie mnie szukać z widłami czy może jeszcze czymś gorszym... Ale z drugiej strony mam świadomość, że pewnie nawet to mi nie pomoże. 
     Ale po kolei. Po napisaniu ostatniego rozdziału postanowiłam, jak już chyba pisałam wcześniej, napisać dwa zakończenia. Dobre i złe. Jako ciekawostkę dodam, że od samego początku bloga planowałam zakończyć Happy Endem. Dopiero kiedy wpadłam na pomysł z osaczeniem... Ale wtedy w zasadzie też chciałam ją uratować. Mimo to im dłużej pisałam, tym bardziej jej umieranie mnie fascynowało. I nic nie mogłam na to poradzić.
     Tak więc siadłam przed komputerem, zatytułowałam roboczo "złe zakończenie" i zaczęłam pisać. Czułam, że dobrze robię, bo niektórych historii nie da się zakończyć inaczej. Jak zresztą napisała jedna czytelniczka, Gall Anonim, gdybym ją uratowała moja cała dotychczasowa praca poszłaby na marne. I to mnie ostatecznie przekonało.
     Ale jak to pisałam, było mi bardzo smutno. Już wcześniej, kiedy o tym myślałam, prawie płakałam. A ja naprawdę rzadko płaczę. 
     I wtedy przypomniało mi się, że kiedyś czytałam taką książkę "Bracia Lwie Serce" czy jakoś tak. Nie pamiętam dokładnie o co w tym chodziło, ale głównie bohaterowie umarli na samym początku książki i dostali się do Nangijali (aż dziw, że nazwę pamiętam), która była piękną kraina, do której dostawali się ludzie po śmierci. 
     Ale mniejsza z tym. Był tam jakiś tyran, a bracia chcieli z nim walczyć. W każdym razie pod koniec książki (przepraszam za spojler) praktycznie wszyscy umierają i dostają się do następnej krainy, gdzie ludzie trafiają po śmierci z krainy, do której się dostali po śmierci. Tak. Piękne, ale popieprzone.
     Dlatego właśnie napisałam w epilogu o Emily ostatni raz. Kiedy kończyłam pisać popatrzyłam na tytuł "złe zakończenie" jeszcze jeden raz i zastanowiłam się, czy rzeczywiście jest takie złe. Gdyby śmierć wiązała się ściśle z określeniem "złe"czym byłaby cała książka o braciach Lwie Serce?
    Gdyby było złe, płakałabym, tak jak kiedyś, kiedy zastanawiałam się co Finnick powie w swojej mowie pogrzebowej. To straszne, kiedy wiesz, że musisz zabić coś, co w zasadzie kochasz. Nawet na myśl przychodzi mi jeden cytat z Kinga: Bo prawdziwy artysta musi cierpieć. Bo każdy mężczyzna zabija to, co kocha. Wiem, że brzmi to dość nieskromnie, nazywać siebie "artystą" i nie do końca myślę tu o sobie. Po prostu - dopiero teraz rozumiem o co mu chodziło. Jak dotąd uważałam ten cytat, mimo mojego całego szacunku do Kinga, za bezsensowny.A ja, jako autorka, kochałam Emily. Była najlepszą bohaterką, którą kiedykolwiek wymyśliłam. W zasadzie... jest. Jeżeli mamy to ściśle określić. I cholernie bolało mnie to, że musiałam pozbawić ją życia, bo wcale tego od początku nie planowałam.
     Ale nie planowałam wielu rzeczy. Jamesa, misji w Dystryktach, osaczenia... A bez nich ten blog miałby zupełnie inny wymiar. 
     Wiecie co? Nadal nie płaczę. Chyba dlatego, że czuję, że dobrze postąpiłam. I nie mówię tylko o zakończeniu, ale o samym fakcie, że zaczęłam pisać tą historię. Że ktoś ją przeczytał. Przecież nigdy nie miałam tego publikować. 
     I mimo wielu problemów, a także rocznej przerwy, skończyłam. I poza tym, że wzmianka o tym, że nie płaczę, jest już nieaktualna, muszę powiedzieć, jak bardzo spełniona się czuję. Skończyłam coś bardzo ważnego w moim życiu. I na pewno nigdy nie zapomnę o tej historii. Nigdy nie zapomnę o Emily Saws.
     Jedyne co może w tym momencie być smutne, to fakt, że teraz piszę do was ostatni raz. Już nigdy na tym blogu nie będzie nowej notki. Już nigdy nie przeproszę was za to, że długo nie dodawałam i że jest krótkie i beznadziejne. 
     Dzisiaj jest ostatni raz. I dlatego mnie to tak smuci. Bo ludzie nie lubią ostatnich razów. Chcą mieć pewność, że jeszcze kiedyś będą mogli coś zrobić, do czegoś wrócić... Choćby to była nawet rzecz, której nie lubią. To tak samo jak z wyrzucaniem rzeczy, których od dawna nie nosisz. Wiesz, że wyglądają na tobie strasznie, ale co, jeżeli kiedyś będziesz miał je ochotę włożyć jeszcze jeden raz? Jest takie niebezpieczeństwo. 
     Jestem pewna, że i mnie kiedyś najdzie ochota, żeby coś o niej napisać, dodać. Ale co się zaczęło, trzeba skończyć. Dlatego obiecałam sobie, że to już koniec. I tak jest idealnie. Jestem absolutnie spełniona jako autorka. A teraz wrócę do mojego mat-fizowego życia i zajmę się czymś, co rzeczywiście może mi się przydać. 
     Oczywiście ten blog nigdy nie był strata czasu i jestem pewna, że niejeden raz jeszcze wejdę na niego sprawdzić, czy nie ma nowych komentarzy, a potem odświeżać co sekundę, bo może ta cyferka się zmieniła...


     Cóż, chyba zbliżamy się do końca. Co do mnie, nie zniknę z blogosfery. Będę czytać inne blogi i komentować, ale raczej niczego już nie napiszę. Każda moja bohaterka będzie kopią Emily i chyba nie wystarczy mi samodyscypliny, żeby doprowadzić do końca jakąkolwiek inną historię. Ale jeżeli zmienię zdanie i jednak coś napiszę, to was tu poinformuję. 
     To samo z askiem, nadal będę odpowiadać na pytania, jeżeli oczywiście ktoś będzie chciał coś wiedzieć. Postaram się robić to samo z komentarzami, jeżeli oczywiście jakieś się pojawią.
     No to co, trzeba się chyba pożegnać?
     Dziękuję, że byliście od początku do końca z Emily. 
     I ze mną.
   I chociaż wiem, że dodawanie do dość zwykłych chwil podkładu muzycznego i wypisywanie cytatów pochyłą czcionką jest dość tanie, to nie mogę się powstrzymać:

I'll come back
When you call me
No need to say goodbye

8 komentarzy:

  1. OMG Dziewczyno marnujesz się na tym blogu!!! Takie opowiadania powinno się sprzedawać w księgarniach. :D Najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam (a muszę zaznaczyć, że ja wręcz pochłaniam wszelkiego rodzaju literaturę) i naprawdę piszesz lepiej niż nie jedna pisarka!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że tak uważasz, ale chyba technicznie jeszcze daleko mi do autorów książek. Mimo to bardzo dziękuję ♥

      Usuń
  2. Oh, Ems. Nikt nie lubi pożegnań, masz rację. Są smutne i zwykle doprowadzają mnie do okrutnych łez, a ostatnio płaczę aż za dużo. Ale tym razem wydaje mi się, że to pożegnanie sprawia taki dobry ból; no, wiesz, tak spełniony. Sprawia, że się uśmiecham przez łzy. Bo wiem, że wykonałaś kawał dobrej roboty. I choć przykro mi, że ta przygoda z Emily Saws dobiega końca, to jednak...

    Wiesz, kiedy zaczęłam płakać przy tym poście?
    "Dzisiaj jest ostatni raz. I dlatego mnie to tak smuci. Bo ludzie nie lubią ostatnich razów. Chcą mieć pewność, że jeszcze kiedyś będą mogli coś zrobić, do czegoś wrócić... Choćby to była nawet rzecz, której nie lubią. To tak samo jak z wyrzucaniem rzeczy, których od dawna nie nosisz. Wiesz, że wyglądają na tobie strasznie, ale co, jeżeli kiedyś będziesz miał je ochotę włożyć jeszcze jeden raz? Jest takie niebezpieczeństwo." Każde słowo tutaj to poezja. Delektowałam się nimi jak najlepszym ciastem, takim na przykład tiramisu, które kocham. Zrobię sobie z tego tekstu fototapetę. Wytatuuję na ręku. Bo naprawdę w tym momencie znowu płaczę, cholera.

    Niesamowicie się do ciebie przywiązałam, choć wiem, że brzmi to pewnie nadzwyczaj dziwnie. Ale przyzwyczaiłam się do wyczekiwania na nowe perypetie Emily z tą niepewnością i nutką ekscytacji; bo to właśnie z nią płakałam i śmiałam się z jej wyczynów, które czasami były nadzwyczaj szalone; i z nią przeżyłam całą tą historię. Zobaczyłam coś zupełnie innego, świeżego, wspaniałego. I za to jestem ci ogromnie wdzięczna. I tak, jak to już pisałam wcześniej - nie potrafię ubrać tego w słowa.

    Osobiście nigdy nie zapomnę o Emily. O tym, jak walczyła. I wiesz, co? Kiedy będzie mi naprawdę smutno, kiedy będę chciała się poddać, bo na pewno będzie wiele takich sytuacji w moim życiu, to na pewno wrócę wspomnieniami do dziewczyny, która niosła ogień. I wrócę do niej z uśmiechem na ustach i łzami szczęścia w oczach.
    Ech, nienawidzę pożegnań...
    Wiem, że nie znikasz, ale to takie dziwne, żegnać się z tym blogiem. Mówię ci, często będę do niego wracać. Bo jest bezcenny. Naprawdę. I bardzo mnie zmienił i naprawdę mocno na mnie wpłynął.
    I za to, jak już mówiłam, jestem ci ogromnie wdzięczna.

    Czuję się jak po zakończeniu Księcia Kaspiana z Narnijskiej serii.
    To ten szczęśliwy smutek, rozumiesz? To jest naprawdę cudowne.
    Dziękuję ci. Za wszystko.
    I niechaj los zawsze ci sprzyja, Emily Saws.
    xoxo, Loks.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tak odpowiadam już od godziny na te komentarze, to przypomniało mi się jedne zdanie, którego użyłam w jednym z nich. Nie będę go szukać i kopiować, bo nie o to tu chodzi. Ale chodziło mi o to, że historie same wybierają swoje zakończenia. Choć sama, jako autorka, chcesz, żeby było inaczej, nie możesz z tym walczyć. Moja historia wybrała właśnie takie zakończenie.
      Bo chciałam oszczędzić Em, ale ona mi nie pozwoliła :C

      Dziękuję Ci jeszcze raz, choć pewnie się powtarzam i będę się powtarzać jeszcze dużo razy, bo już naprawdę nie wiem o czym mam pisać. Dziękuję, że przeczytałaś jej historię i w jakiś sposób ona na Ciebie działała. Dziękuję za wszystkie emocje, które wywołałam w tobie, pisząc.

      Też myślę o Em, kiedy jestem w trudnej sytuacji. Na razie niewiele pomaga, ale może z czasem nauczę się być taka jak ona? Kto wie.

      Tak, to zdecydowanie ten szczęśliwy smutek, Loks. Życie idzie dalej, a Em była jednym ze szczęśliwych jego epizodów. I pozostanie zawsze w naszej pamięci.

      Usuń
  3. Zielone Ciasto11 lutego 2015 14:16

    Masz naprawdę gigantyczny talent. Czytam tego bloga od samiusieńkiego początku i naprawdę jest najlepszą książką, jeśli tak można go nazwać, jaką przeczytałam. Twoja wyobraźnia i lekkość pisania... Naprawdę dzięki, za wiele wieczorów spędzonych przy czytaniu Tego niesamowitego dzieła. Przeczytałam całe kilka razy i naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem. Gdy czekałam na nowy rozdział zaglądałam codziennie po pięć lub sześć razy i trudno będzie mi się od tego odzwyczaić. Udało Ci się każdą sytuację, każde miejsce i każdego bohatera tak, że niejeden pisarz wydający swoje książki mógłby pozazdrościć. Choć skomentować zdarzyło mi się tylko raz lub dwa jako anonim, czytałam każdy rozdział po kilka razy. Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :3 Tyle miłych słów...
      Ja na to tak nie patrzę, nie wydaje mi się, że to jest takie dobre, jak wszyscy mówicie, ale naprawdę cieszę się, że tak uważacie. To mnie pociesza, kiedy mam zły humor. Że jest coś, w czym jestem naprawdę dobra.
      Dziękuję, że byłaś i czytałaś mojego bloga, nawet mimo tego, ze nie komentowałaś zbyt często.
      Autorką książek raczej nie zostanę, ale to była niesamowita przygoda, za którą i Wam, czytelnikom, muszę podziękować.

      Usuń
  4. Rany... to takie smutne!
    Po rozdziałem znajdziesz to co odnosi się do bloga, ale tu naprawdę chciałam się tak naprawdę pożegnać z tobą. Ja muszę się przyznać bez bicia że nie byłam na twoim blogu od samego początku. Weszłam na niego kiedy skończyłaś pierwszą część, a jeszcze nie zaczęłaś drugiej. To było jakoś w tygodniu jak siadłam za jednym zamachem nadrobiłam całą pierwszą część. Czytałam i czytałam nie mogąc się oderwać od ekranu i tak do trzeciej nad ranem. Pamiętam że następnego dnia w szkole przysnęłam na lekcji;-), ale to nieważne, było warto! Ten styl to podejście do życia to, to co kocham.
    Muszę powiedzieć że nigdy szczególnie nie interesowałam się autorami książek, a blogów nie czytałam w ogóle. Dla mnie powieści żyły własnym życiem, ale kiedy tylko zaczęłam czytać twój blog coś mnie ruszyło. Może dlatego że odpowiadałaś na komentarze? Albo te podpisy pod rozdziałami? Strasznie się kurcze do ciebie Emily do ciebie przywiązałam! Tak mocno jak nieznajoma osoba może się przywiązać do innej nieznajomej. Tak strasznie mi cię będzie brakować.
    A na sam koniec chciała bym si podziękować za:
    - Czas który musiałaś poświęci na odpisywanie na moje komentarze
    - Za to że dzięki tobie odważyłam się pisać
    - Za ten kosmicznie długi komentarz na moim blogu w którym udzieliłaś mi tylu cudownych rad
    - Za te cudowne chwile niecierpliwości w oczekiwaniu na nowy rozdział
    - Za każdą krople krwi którą przelała Emily i za te które ktoś jej utoczył
    - Za każdą scenę walki
    - Za każdą śmieszną sytuacje z Haymitchem
    - Za to że nie przesłodziłaś historii z Jamesem
    - Za każdy żart
    - Za każdą łzę, a było ich kilka
    - Za to że dzięki tobie miałam co robić na lekcjach;-)
    - Za każdą postać którą wprowadziłaś do Igrzysk
    - Za każdą chwile kiedy się kiedy chciałaś zrezygnować, ale jednak siadłaś i napisałaś
    - Za każdy rozdział
    - Za każde zdanie
    - Za każde słowo
    - Za każdą literę
    - Za pomysł
    - I na końcu za każdą myśl którą przelałaś na "papier"

    Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rzeczywiście zrobiłam coś dobrego.
      Też czuję więź z Wami wszystkimi, gdyby nie czytelnicy, na pewno dawno porzuciłabym tego bloga. Gdyby nie sugestie w komentarzach, historia byłaby zupełnie inna. To ja dziękuję :)

      Fajnie, że tyle poświęciłaś, żeby czytać tę historię, naprawdę bardzo to doceniam. Sama żałuję, że nie od początku odpowiadałam na komentarze, i że na początku nawet nie chciałam, żeby ktoś to czytał, bo myślałam, że jest beznadziejne i się tego wstydziłam.
      Też się przywiązałam do Ciebie, do Was wszystkich i do tego bloga. Szkoda, że to już koniec. Ale wszystko musi się kiedyś skończyć.

      Te wszystkie pauzy są piękne. Normalnie chciałabym sobie to wydrukować i powiesić na ścianie. Naprawdę, bardzo mnie wzruszyłaś tym komentarzem. Dziękuję Ci za niego.

      A na twój blog również niedługo zajrzę i nadrobię zaległości. Trochę tego jest, ale ja nie dam rady? ;)
      Pozdrawiam ciepło ♥

      Usuń